Giermasz
Radio SzczecinRadio Szczecin » Giermasz
Speedball 2 Brutal Deluxe
Speedball 2 Brutal Deluxe
Stare ale jare - Speedball 2: Brutal Deluxe (1990 r.)
W roku 1990 studio The Bitmap Brothers wydało kontynuację swojej dość popularnej gry. Speedball 2: Brutal Deluxe traktowała o futurystycznym sporcie przyszłości, który bazował na... nieczystych zagraniach. Albo mówiąc wprost: brutalności.

Historia zaczyna się w roku 2095, kiedy to upada pierwsza liga Speedballa. Wszechobecna korupcja i anarchia zepchnęły sport do podziemi, a kilka lat później powstaje nowa liga - Speedball 2. Nasza gra rozpoczyna się w roku 2105, kiedy pojawia się nowy zespół Brutal Deluxe, który chce odzyskać zainteresowanie rozgrywkami opinii publicznej.

Twórcy Speedball 2: Brutal Deluxe połączyli elementy znane z piłki ręcznej i hokeja, więc nie mogło z tego wyjść nic grzecznego. Dwie drużyny, dziewięciu zawodników w każdej, obudowane boisko i walka o jak największą liczbę punktów. Walka i to dosłowna. W drugiej części tej serii pojawiły się dodatkowo punktowane cele i mnożniki na ścianach.

Jako, że jest to sport bardzo kontaktowy, zdarzają się... punktowane kontuzje. Tak, brutalne potraktowanie przeciwnika jest tak samo ważne jak zdobywanie celów, więc jatka jest dość ostra. Kontuzjowany musi zejść z boiska, wchodzi jeden z trzech rezerwowych, a jak ci się skończą... to niesprawny zawodnik musi grać dalej. Co kończy się najczęściej źle lub bardzo źle.

Speedball 2: Brutal Deluxe ma pięć trybów gry i mimo, że spotkania trwają tylko 3 minuty, są bardzo wyczerpujące dla zawodników, gracza i kontrolera na którym się gra.

Speedball 2: Brutal Deluxe to jeden z większych sukcesów studia The Bitmap Brothers. Wysokie oceny i branżowe nagrody przełożyły się na bardzo dobrą sprzedaż, która osiągnęła ponad 2 miliony kopii. Gra wyszła na większość sprzętów, od Amigi, przez Commodore 64, pecety, nawet Game Boy'a i mobilki, a swoje wersje otrzymały tez konsole PlayStation 3 czy Xbox 360.


Pinball Dreams
Pinball Dreams
Stare ale jare - Pinball Dreams (1992 r.)
W latach 90. wielką popularnością cieszyły się stojące w wielu knajpach i lokalach flippery. Najczęściej dwie ruchome łapki, pochylony stół i latająca w dużą prędkością metalowa kulka. Cel: zdobyć jak najwięcej punktów.

W roku 1992 studio Digital Illusions wypuściło na Amigę może nie pierwszy, ale na pewno robiący największe wrażenie cyfrowy flipper - Pinball Dreams. Gra zachwycała grafiką, udźwiękowieniem i dynamiką zabawy. Stoły może nie powalały liczbą atrakcji, ale jako całość robiło piorunujące wrażenie. Jak na tamte lata, był to wzór do naśladowania.

Twórcy przygotowali cztery stoły, które różniły się oczywiście wyglądem, atrakcjami, ale też stopniem trudności. Na rozgrzewkę rakietowe Ignition, prosty i wciągający. Potem kolejowy stół Steel Wheel, przez wielu graczy - także i mnie - uważany za najlepszy. Trzecim jest całkiem przyjemny muzyczny Beat Box, a na koniec koszmar - dosłownie i w przenośni - bo nazywa się Nightmare i jest najtrudniejszym stołem w grze.

Przez wielu amigowców Pinball Dreams jest uważany za najlepszą odsłonę cyfrowego flippera. Świetne konstrukcje stołów, masa samodzielnie odkrywanych bonusów, znakomita oprawa, ciekawe opcje konfiguracji i ten pierwiastek "zagram jeszcze raz". Niby tylko cztery stoły, a przy grze można było spędzić długie godziny. Dni. Tygodnie.

Pinball Dreams w 1992 roku trafił na Amigę, lecz sukces gry przełożył się na porty na m.in. PC, Atari Falcona, SNES-a. Po latach produkcja trafiła na PlayStation 3 i PSP, a ostatnia opublikowana wersja pochodzi z 2009 roku, która pod tytułem Pinball Dreaming: Pinball Dreams wyszła na iPhone'a.

Pinball Dreams stało się też początkiem trzyczęściowej serii, ale o tym opowiem w nieokreślonej przyszłości.

Jack Orlando (1997 r.)
Jack Orlando (1997 r.)
"Taki był wtedy czas (1995 rok) – uważano, że każdy szanujący się developer powinien mieć w swoim portfolio porządną przygodówkę" - opowiadał w wywiadzie dla serwisu forum.przygodomania.pl Andrzej Postrzednik, jeden z twórców polskiej produkcji gatunku point'n'click nazwanej Jack Orlando. Tym developerem było niemieckie TopWare, wtedy tworzące programy narzędziowe, a które dzięki kontaktom w Polsce zleciło zrobienie gry w Bielsko-Białej - bo tam powstawały filmy animowane.

A Jack Orlando miał być super-produkcją w wśród tego typu gier, właśnie z bogato animowanymi postaciami. Warto też zwrócić uwagę na muzykę, chwaloną przez miłośników Jack Orlando. Tę napisał Harold Faltermeyer, rozsławiony słynnym tematem z hitowych filmów o Gliniarzu z Beverly Hills. Głosów postaciom w polskiej wersji użyczyli aktorzy Teatru Polskiego w Bielsko-Białej.

Więcej ciekawostek na temat powstania gry znajdziecie we wspomnianym wywiadzie - wyjaśnijmy, o czym opowiadał Jack Orlando. W końcu to przygodówka, w tym gatunku przedstawiana historia to ważny element zabawy. Otóż tytułowy Jack to prywatny detektyw. Jest USA, są lata 30-te, prochowce, półświatek i bohater wrobiony w morderstwo. Klimat noir pełną gębą.

I chociaż w pierwotnej wersji gry zdarzały się sytuacje, gdy można się było zablokować - gdy czasami irytowały elementy zręcznościowe a postać mogła zginąć - i w ekwipunku było mnóstwo nieprzydatnych w rozgrywce przedmiotów - to ostatecznie do dzisiaj można się bawić wersją Jack Orlando: A Cinematic Adventure - Director's Cut (2001 r.). I ta gra ma wciąż swoich fanów. A że w gatunku ostatnio posucha (bo w ogóle nie jest modny, inaczej niż we wspomnianych latach 90-tych), to dlaczego by nie wcielić się w rolę steranego życiem prywatnego detektywa?

E.T. the Extra-Terrestrial (1982 r.)
E.T. the Extra-Terrestrial (1982 r.)
Ileż to razy przypominając gry w tym kąciku używaliśmy określeń: "klasyk", "jedna z najważniejszych produkcji w historii branży" czy też ocenialiśmy jakiś tytuł jako "definiujący gatunek". Więc jak tu teraz pisać o grze, która zajmuje "chlubne" pierwsze miejsce w wielu rankingach najgorszych produkcji w historii?

Ale przecież E.T. the Extra-Terrestrial ma jednak znaczące miejsce w owej historii branży gier wideo. Jako tytuł, który był jednym z czynników (ale absolutnie nie jedynym), który doprowadził niemalże do upadłości ówczesnego potentata produkującego konsole do gier...

...a z drugiej strony, dzięki wyciągniętym z tej katastrofy wnioskom, w dłuższym okresie pozwolił na pojawienie się nowych firm, nowych rozwiązań biznesowych. Co miało dla branży, ale i dla graczy, naprawdę dobry wpływ. A i był w tym element tajemniczości, bo historia o zakopaniu kartridży z grą gdzieś na pustyni, stała się "miejską legendą".

Zresztą prawdziwą: w 2014 roku w Nowym Meksyku faktycznie je znaleziono ukryte pod ziemią. Acz kartridży z ET było znacznie mniej niż się spodziewano. Bo, jak wspomnieliśmy, przyczyn upadku ówczesnego potentata, firmy Atari, było jednak więcej. Na przykład źle zaplanowana dystrybucja, prowadząca do nadprodukcji pudełek z grami.

No dobrze, ale dlaczego tak mało tu jest o samej grze? Cóż, o czym tu pisać, skoro jej twórca - jednoosobowo - Howard Scott Warshaw dostał na stworzenie ET całe sześć tygodni (bo zbliżały się święta i czas kupowania prezentów)? Skusiło go, że to produkcja na licencji, że wybrał go sam Steven Spielberg - a i wypłata ponoć była godziwa...

STAR WARS: Rogue Squadron 3D
STAR WARS: Rogue Squadron 3D
Chociaż złowroga Gwiazda Śmierci została zniszczona w bitwie o Yavin, to walka o wolność z Galaktycznym Imperium jest daleka od zakończenia. Dlatego Luke Skywalker zbiera elitarny szwadron najlepszych pilotów, aby walczyć z wojskami Palpatine'a. Taki oto jest punkt wyjścia do wydanej w 1998 roku gry STAR WARS: Rogue Squadron 3D.

W praktyce to trójwymiarowa, zręcznościowa strzelanka. W kilkunastu misjach możemy walczyć z wojskami wroga, zarówno na ziemi, jak i w powietrzu czy, między innymi, eskortować nasze jednostki. Do dyspozycji gracza oddano nie tylko słynnego X-Winga, ale także kilka innych typów maszyn Rebelii.

Z drugiej strony mamy oczywiście kultowe modele wojsk Imperium, od zwinnych myśliwców Tie, poprzez maszyny kroczące AT-ST i inne jednostki wroga. Do tego akcja dzieje się w większości przypadków w świetnie z filmów znanej scenografii planet czy miast. Nie da się ukryć, że to klimat Gwiezdnych Wojen był najbardziej chwalony przez fanów.

Bo już sterowanie, czy mechanika strzelania... cóż, tu można by pewnie parę krytycznych uwag skierować do twórców STAR WARS: Rogue Squadron 3D. Ale pamiętajcie też, że gdy gra miała swoją premierę, robiła całkiem spore wrażenie grafiką. A udźwiękowienie to absolutnie pierwsza klasa.

Jade Empire (2005 r.)
Jade Empire (2005 r.)
Osiemnaście lat po premierze Jade Empire, można się zastanowić, jak bardzo zmienił się krajobraz światowej branży gier. W 2005 roku ta produkcja z gatunku RPG akcji była wyjątkowa, bo nie pokazywała - umownie - średniowiecznego świata fantasy, a osadzona była w mitycznych, starożytnych Chinach. Wtedy nie było to częste miejsce akcji w grach komputerowych.

Gra była powszechnie chwalona za ciekawą fabułę - chociaż, gdy słyszymy, jaki początek tej opowieści wymyślili scenarzyści z BioWare... to trudno nie wzruszyć ramionami. Oto zaczynamy, jako skromny uczeń szkoły kung fu. Tyle, że jesteśmy niewiadomego pochodzenia sierotą, a nasz mistrz wspomina, że drzemie w nas wielka moc. Stary patent.

Ale, ostatecznie, to przede wszystkim śledzenie tej historii najbardziej polubili fani gatunku. Bo już na elementy RPG trochę narzekano. Że ich za mało, a quasi zręcznościowa walka to nie jest jakieś szczytowe osiągnięcie w projektowaniu rozgrywki. Ostatecznie jednak - także ze względu na świeży w tamtym czasie temat - gra zebrała dobre recenzje.

Przejście zajmowało około 30 godzin, były dwa - dobre i złe - zakończenia. Warto wspomnieć, że wzorowana była na kultowym Knights of the Old Republic. Co ciekawe, w chwili premiery była to ekskluzywna gra na konsolę Xbox. Dopiero dwa lata później Jade Empire trafiło na komputery PC.

Sacred (2004 r.)
Sacred (2004 r.)
Na początku XXI wieku na rynku gier hack'n'slash - czy też, nieco złośliwie mówiąc, w gatunku "zaklikiwania przeciwnika na śmierć" - prym wiodła jedna seria. Ale, twórcy Diablo II (oczywiście o nim mowa), szczególnie graczy nie rozpieszczali. Z perspektywy wiemy, że po premierze "dwójki" w 2000 roku, minęło długich 12 lat, zanim przygotowali część trzecią.

Trudno się więc dziwić, że skoro te RPG akcji tak bardzo spodobały się graczom, także inne studia przygotują swoją wersję produkcji, w której przemierzamy różne lokacje i bardzo dużo lochów, aby zebrać punkty doświadczenia, pancerze, uzbrojenie i tak dalej. Oczywiście, w rzucie izometrycznym (mówiąc o grafice) i naturalnie dzięki "zaklikaniu" wszystkiego, co się na planszy pojawi.

I tu przechodzimy wreszcie do bohatera tego odcinka cyklu Stare, ale jare, mianowicie do gry Sacred. Wydanej w 2004 roku na komputery osobiste. Fabuła? No jakaś była, zły czarownik tak zachachmęcił, że utrzymaną oczywiście w klimacie fantasy krainę Ancarii nawiedziły wredne potwory, większe i mniejsze.

Świat gry był naprawdę bardzo duży, potworów mnóstwo, wszelkiego zbieractwa w myśl zasad gatunku oczywiście nie zabrakło. Choć opinie o Sacred są dosyć spolaryzowane. Od pochwał, za wciągającą na setki godzin rozgrywkę - po recenzje, w których wytykano Sacred, że na dłuższą metę staje się zwyczajnie nudne. Cóż, jak chcecie, możecie to sprawdzić, bo gra jest dostępna w cyfrowych sklepach.


Wipeout
Wipeout
W 1995 roku wyszła gra, która pokazała potęgę nowej i zarazem pierwszej na rynku konsoli PlayStation. Futurystyczne wyścigi pojazdów antygrawitacyjnych, które łączyły w sobie bardzo dynamiczną jazdę, zaciętą walkę i doskonałą muzykę elektroniczną. Świat oszalał na jej punkcie, a nosiła tytuł Wipeout.

W roku 2052 wystartowała liga antygrawitacyjnych pojazdów F3600, w której ścigały się cztery ekipy posiadające po dwóch pilotów. Zawody odbywały się na sześciu torach, w futurystycznych wersjach Kanady, Stanów Zjednoczonych i Japonii, a jako bonus była też trasa na Marsie. I w sumie tyle fabuły w wyścigach.

Wipeout, prócz kosmicznej wręcz prędkości i dynamiki, wymagał zręczności i skutecznej walki. Porozrzucane na torach power-upy dawały tarczę czy boosta, ale przede wszystkim bronie: miny, rakiety zwykłe i naprowadzane oraz zabójczą falę. Cel dla wszystkich był jeden: dotrzeć do mety na pozycji pierwszej.

Kolejną wyjątkową rzeczą w tej legendarnej grze, była możliwość ścigania się ze znajomym. Wystarczyło połączyć kablem PlayStation Link dwie konsole i można było zaczynać zabawę. W wyścigu startowało wtedy jeszcze sześciu zawodników sterowanych przez komputer, ale przecież nie o to chodzi w multiplayerowej walce.

Jak już wspomnieliśmy, Wipeout to nie tylko pięknie wyglądająca gra i dynamiczne ściganie się na futurystycznych trasach, ale też doskonale dobrana muzyka. W zależności od regionu i platformy, ścieżka dźwiękowa lekko się różniła, ale na wszystkich za większość elektronicznych brzmień odpowiadał CoLD SToRAGE. Jednak najlepszy OST miała europejska wersja z PlayStation, bo w głośnikach można było usłyszeć jeszcze kawałki takich ekip jak Leftfield, The Chemical Brothers i Orbital. Majstersztyk.

Wipeout był startowym tytułem dostępnym na premierę konsoli PlayStation w Europie. Znakomita sprzedaż, wysokie oceny i ogólny zachwyt graczy wpłynął oczywiście na powstanie kolejnych części. W sumie wyszło ich kilkanaście, na różnych platformach, a ostatnią na dużych sprzętach jest Wipeout Omega Collection z 2017 roku, którą oczywiście dla Was recenzowaliśmy.

Medal of Honor: Pacific Assault
Medal of Honor: Pacific Assault
W gęstwinie słychać głosy japońskich żołdaków, amerykański patrol stara się bezszelestnie podejść wroga. Jeden nieostrożny ruch... i kończymy na ziemi, rozpaczliwie wzywając medyka. Może zdąży i będziemy kontynuować akcję - albo skończymy z wczytaniem zapisu gry. Znowu. Tak, Medal of Honor: Pacific Assault potrafiło dać w kość graczom.

Ale to nie były jedyne atrakcje tej strzelanki. Zgodnie z najlepszymi wzorcami tamtych, wcale nie tak odległych, czasów, nie brakowało efektownych, oskryptowanych sekwencji. Takich, jak atak Japończykow na Pearl Harbor. W Medal of Honor: Pacific Assault szturmowaliśmy też umocnione plaże czy lataliśmy samolotem. No, działo się.

W momencie premiery Medal of Honor: Pacific Assault dawało naprawdę sporo frajdy fanom II wojny światowej. Nawet dzisiaj, chociaż oczywiście upływ czasu widać, to film z rozgrywki ogląda się całkiem przyjemnie. Dlaczego więc ta gra była chyba ostatnim przedstawicielem serii, który zapisał się we wdzięcznej pamięci graczy?

Teraz trudno może uwierzyć, ale na początku XXI wieku Medal of Honor konkurował z Call of Duty. Ba, właśnie MoH był prekursorem takiego, epickiego, pokazywania II wojny światowej. Ale seria popadła w zapomnienie, w odróżnieniu od gigantycznego sukcesu konkurencji. I zdaje się, że zmagania na Pacyfiku, jakże okrutne i krwawe, nie doczekały się od tego czasu tak udanej produkcji, jaką swego czasu było Medal of Honor: Pacific Assault.

Command & Conquer Red Alert
Command & Conquer Red Alert
Rok po wydaniu rewelacyjnie przyjętego RTS-a (strategii czasu rzeczywistego) Command & Conquer, studio Westwood zaproponowało graczom alternatywną wersję historii II wojny światowej. W roku 1996 zadebiutowało Command & Conquer: Red Alert, które tak jak pierwowzór, z miejsca stało się wielkim hitem.

W tej wersji świata, Albert Einstein chcąc zapobiec wojnie, przenosi się w czasie i wymazuje Adolfa Hitlera z kart historii. Problem w tym, że geopolityczną sytuację wykorzystuje Józef Stalin i po podboju Chin, ruszył z frontalnym atakiem na Europę. Państwa Starego Kontynentu zawierają sojusz i postanawiają wspólnie waczyć z czerwoną zarazą.

Gracz ma do wyboru dwie strony konfliktu - Aliantów i Sowietów. W zależności od wyboru ma zupełnie inną ścieżkę fabularną, dwa alternatywne zakończenia oraz - co robiło wtedy niesamowite wrażenie - wstawki wideo z żywymi aktorami.

Mechaniki nie różniły się zasadniczo od pierwowzoru i były rozwinięciem pomysłów. Gracz nadal musi rozbudować bazę, produkować jednostki, gospodarować zasobami i wyeliminować przeciwnika. Czasami misje wymagają sprytu lub ratowania konkretnej osoby, ale i tak wszystko skupia się na pełnowymiarowej walce.

Zarówno Alianci, jak i Sowieci, mają unikalne budynki i jednostki, ze swoimi atutami i wadami, co wymusza na graczu przyjęcie odpowiedniej strategii. Europa to szybkość działania i przewaga na wodzie, ruska zaraza to wytrzymałość i zaciekłość w walce na bliski dystans. A i tak wszystko sprowadza się do przeprowadzenia skutecznego ataku na bazę wroga.

Prócz 14. misji kampanii dla każdej ze stron konfliktu, Command & Conquer: Red Alert oferuje rozgrywkę przez internet. Było to popularne zwłaszcza podczas imprez LAN-owych, gdzie gracze siedząc obok siebie łączyli komputery i oddawali się wielogodzinnej walce.

Gra dostała dwa dodatki trafiła też na konsolę PlayStation, a w roku 1998 stała się programem darmowym. W roku 2020 weszła w skład wydanej składanki Command & Conquer Remastered Collection. W sumie w serii Red Alert wyszły trzy cenione przez graczy produkcje.

Kilka lat po premierze Westwood Studios zostało wykupione przez Electronic Arts, po czym zostało rozwiązane i wchłonięte do wewnętrznych struktur giganta. Tym samym powtórzyła się historia wielu innych cenionych studiów, które podzieliły ten sam los.

1234567