Szczecińska Lista Przebojów
Radio SzczecinRadio Szczecin » Szczecińska Lista Przebojów » ARCHIWUM
,,Komponujemy od początku do końca, systemem linearnym. Nie mówimy...okej, tu będzie zwrotka, potem refren i znowu ma być zwrotka. Zazwyczaj jest jeden pomysł, zaczynamy improwizację, po chwili nadchodzi czas na zmianę, więc dodajemy kolejną część do piosenki, która może być zupełnie inna od poprzedniej... Choć zdarza się też, że przynosimy z Theresą jakieś skończone piosenki, nie ma właściwie żadnej formuły, żadnej z góry ustalonej zasady, dlatego to wydaje się interesujące." Tak Emily Kokal, główna wokalistka i gitarzystka opisuje w jednym z wywiadów sposób komponowania piosenek zespołu Warpaint. Ta wypowiedź również wyjaśnia czemu te piosenki są tak trudne do zapamiętania.
"Panie Prezydencie!
Piszę do pana list
Może będzie przeczytany w jakiejś wolnej chwili
Właśnie otrzymałem kartę powołania
By w środę po południu stawić się na wojnie
Panie Prezydencie!
Ani mi to w głowie
Nie po to żyję, by zarzynać biedaków
Proszę się nie gniewać, lecz muszę być szczery
Powziąłem decyzję - BĘDĘ DEZERTEREM...!"
Albumy "White Chalk" (2007) oraz najnowszy, jeszcze świeżutki "Let England Shake" nie pozostawiają żadnych złudzeń: PJ Harvey nie jest już krzykliwą, wyzywającą panną z gitarą elektryczną zawieszoną na ramieniu, tak jak ją pamiętamy z przeszłości. Ostatnio chętniej zasiada za pianinem, a od "Let England Shake" powoli chyba zacznie przeobrażać się w folkową diwę. Dla tych wszystkich, którzy tęsknią za brudnym, garażowym, damskim rockiem pojawia się na horyzoncie niejaka Anna Calvi. Taaaak, już słyszę te jęki i utyskiwania malkontentów, że powtórka z rozrywki, że to już było, że kolejna laska z gitarą, z której pewnie potrafi wykrzesać kilka prostych akordów i tylko umie drzeć buzię... Wszystkim, którym przeszła przez głowę taka myśl, polecam wybrać się na koncert tej pani. Co takiego Calvi ma na swoją obronę!? Świetne piosenki!
Do trzech razy sztuka! Najpierw była data na październik 2009, ale występ został odwołany. Druga data została wyznaczona na listopad 2010 - koncert też się nie odbył. Ostatecznie muzycy pojawili się 21 stycznia 2011 roku w klubie Tripod i odpokutowali swoje - prawie dwie godziny muzyki, dwa bisy... Nouvelle Vague, francuski duet (Marc Collin i Olivier Libaux) od 2004 roku objeżdża świat, prezentując ,,kowery" punkowych i nowofalowych hiciorów. Bossa nova, lekko podlane odrobiną jazzu, szczypta reggae, czasami trochę szybciej, pod nóżkę...
Magdalena Jastrzębska Piszę jeszcze na świeżo, żeby emocje nie uciekły, choć odczekałam ze 2 godziny, żeby w ogóle móc napisać coś więcej niż: wow, super, nie wierzę, niesamowite, och, ach! ;) Choć nie wiem, czy to coś dało, bo odkąd weszłam do domu, słucham Bregovića dalej i chyba nockę mam z głowy, bo nie mogę przestać. Absolutnie nie mogę! Z tego zasłuchania zapomniałam wypić herbatę, którą sobie zrobiłam i wystygła (jak to herbaty mają w zwyczaju). Także emocje wielkie ;) W czasie koncertu i przed i po miałam tyle różnych odczuć i spostrzeżeń, że zastanawiam się jak to napisać w jednym mailu ;) A już najbardziej boję się tego, żeby nie wyszedł z tego jeden wielki poemat ku czci... (wcale nie Bregovica) Alena Ademovića. Zostałam jego fanką, gdy tylko go pierwszy raz ujrzałam na koncercie w kanale muzycznym Mezzo w zeszłym roku. Niestety... na żywo jeszcze lepiej śpiewa i gra. A co najdziwniejsze... jest jeszcze przystojniejszy... a myślałam, że to niemożliwe. Jak tacy faceci są w Serbii to ja się pakuję i jadę. Nie ma co, oczu i uszu nie mogłam oderwać! Tak więc zachwyty co do mojego ukochanego Serba i jego talentu na pewno się będą pojawiać przez cały tekst... co niestety musi zostać mi wybaczone ;)
Był sobie kiedyś, w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, brytyjski zespół metalowy o nazwie Anathema. Grywał koncerty u boku grup takich jak Cathedral, Paradise Lost, My Dying Bride i Cannibal Corpse. Zyskał sobie solidne grono fanów ciężkich brzmień, lecz gdzieś tak od 1996 roku (po odejściu pierwszego wokalisty Darrena White'a) zaczęli powoli przechodzić na "łagodną stronę mocy", z płyty na płytę łagodzili gitarowe przestery, a growling zaczął być wypierany przez zwyczajny śpiew.
Arcade Fire to szczęściarze. Po debiutanckiej płycie "Funeral" (2004) krytycy padli przed nimi na kolana, bardzo szybko zaczęła rosnąć ilość fanów, głównie za sprawą świetnych, żywiołowych koncertów. Ja uważam "Funeral" za moją ulubioną płytę ery tzw. new rock revival (obok "Veni Vidi Vicious" The Hives :) ). Dziesięć wspaniałych piosenek, żadnych wypełniaczy (to do tych, którzy uważają, że nie ma sensu nagrywać albumów, tylko wydawać single...). Doskonałe melodie, nieco manieryczny i lekko histeryczny śpiew Wina Butlera. Do tego dochodziło surowe brzmienie, które dawało (i wciąż daje!) kopa tej płycie. Wystarczy posłuchać wokali w "Neighborhood 3 (Power Out)", albo skrzypiącego dźwięku przesuwania palców po strunach gitary w "Neighborhood 4 (7 Kettles)". Wspaniałe elementy, które znikną przy następnej płycie i nie powrócą już pewnie nigdy...
Janelle Monae
Tripod, Dublin, 01.12.2010
Android nr 57821 znana jako Cyndi Mayweather zakochała się po uszy w człowieku o imieniu Anthony Greendown! Rusza za nią w pościg ekipa uzbrojona w piły elektryczne, gdyż każdy przejaw uczuć wykryty u androida jest zabroniony... Janelle Monae rozpoczęła opowieść o Cyndi Mayweather (artystka sama wciela się w jej rolę) już w 2007 roku. Wtedy ukazała się sześcioutworowa EPka "Metropolis: Suite I (The Chase)". W połowie 2010 roku pojawił się debiutancki album "The ArchAndroid (Suites II and III)", który kontynuuje tę opowieść. Oczywiście, że skojarzenia z "Blade Runner" Ridleya Scotta i przede wszystkim z legendarnym dziełem "Metropolis" Fritza Langa są jak najbardziej na miejscu, ale najważniejsza w tym wszystkim jest przecież muzyka. Pani wokalistka może pochwalić się silnym soulowym głosem, słychać też, że inspiracje czerpie z samych mistrzów jak James Brown, Michael Jackson czy Stevie Wonder. Z drugiej strony trzyma rękę na pulsie obecnej muzyki pop (Beyonce, Black Eyed Peas) a nad całością unosi się duch grupy Outkast - duetu eksperymentującego z hip hopem. Big Boi pojawia się gościnnie na albumie, natomiast ruchy sceniczne Janelle Monae do złudzenia przypominają charakterystyczne wygibasy Andre 3000. Sam przekonałem się o tym, oglądając zespół na żywo w dublińskim klubie Tripod. Zagrali same żywiołowe utwory, jedynym wolniakiem był cover Charliego Chaplina "Smile", poza tym soulowo-funkowo-popowa jazda! Drobniutka, niepozorna dziewczyna z charakterystyczną fryzurą wręcz kipi energią i zaraża nią publiczność, trudno nie zakręcić nogą przy takich "Cold War", "Tightrope", czy "Come Alive". Szkoda, że żaden z nich nie był nawet zaproponowany do SLiP-u... Chciałbym napisać, że wkrótce wszyscy będą słuchać jej piosenek w radiu a jej twarz będzie rozpoznawalna jak buźki Rihanny, Lady Gagi czy Beyonce, ale wiem, że tak nie będzie. Do tego potrzeba jeszcze skandalów medialnych, a tych Janelle unika jak ognia i choć talentem przewyższa wszystkie trzy wyżej wymienione panie, to szansy by przebić się przez nie medialnie nie ma żadnych... Szkoda, szkoda, szkoda! Ja tam czekam na czwartą część suity z niecierpliwością... P.S. Janelle Monae nie uniknęła zdmuchiwania świeczek z urodzinowego tortu, oraz wyśpiewanego chóralnie "Happy Birthday"... tego dnia skończyła 25 lat.

Dziwaczny projekt multimedialny o nazwie Gorillaz, który utworzyli Jamie Hewlett i Damon Albarn pod koniec ubiegłego wieku, stał się obecnie (ku zaskoczeniu nawet samych twórców) jedną z najpopularniejszych światowych grup, które wyprzedają kilkutysięczne sale koncertowe po obu stronach Atlantyku. A wszystko zaczęło się od skromnych animacji, które wyświetlane były na ekranach podczas pierwszych koncertów grupy, nie było nawet muzyków na scenie! Dziś, po upływie dziesięciu lat, wygląda to zupełnie inaczej. Na ogromnym ekranie wyświetlane są filmiki z przygodami 'członków grupy', czyli Murdoca, 2D, Russela i Noodle (jedyna dziewczyna w składzie). Na scenie zaś... istny cyrk! Ja naliczyłem, że podczas całego występu przewinęło się przez scenę ponad trzydziestu muzyków. I to nie byle jakich muzyków! Wśród gości były i legendy jazzu (Hypnotic Brass Ensemble), i legendy hip-hopu (De La Soul), i legenda brytyjskiej muzyki niezależnej Mark E. Smith z grupy The Fall. Dwa utwory Albarn zaśpiewał w duecie z Yukimi Nagano - wokalistką zespołu Little Dragon (w tym romantycznego przytulańca "To Binge"). Widać było, że wokalista Blur czuł się jak ryba w wodzie wśród tego całego zamieszania. Czasami był na pierwszym planie jako główny wokalista, innym razem zasiadał za pianinem lub stawał za mikrofonem w chórku. Kiedy nie był "niezbędny" w danym utworze, po prostu stawał z boku sceny i obserwował co się na niej dzieje :) A działo się naprawdę sporo. Do tego jeszcze historyjki na wielkim ekranie, które przyciągały uwagę. I tygiel stylów muzycznych: od hip-hopu przez soul, rock aż po funk i okolice world music. No... na nudę nikt nie mógł narzekać. Na brak przebojów również, a dwa największe czyli "Feel Good Inc.", oraz "Clint Eastwood" dostaliśmy pod sam koniec koncertu, podczas tego drugiego Albarn wykonał klasyczny stage-diving w rozszalałą publikę. Muszę jeszcze wspomnieć o De La Soul, którzy (jako support) wyśmienicie przygotowali publiczność do przyjęcia dania głównego. Swoim krótkim hip-hopowym secikiem, wciąganiem ludzi w różne zabawy słowne i ciągłymi okrzykami w stylu: "Make some noise, Dublin!!!", czy "Put ya hands in the air!!!" rozbujali cały budynek jak należy.
GŁÓWNA CZĘŚĆ: Orchestral Intro (with Hypnotic Brass Ensemble) Welcome to the World of the Plastic Beach Last Living Souls 19/2000 (with Rosie Wilson) Stylo (with Bobby Womack) (and Bootie Brown) On Melancholy Hill Rhinestone Eyes Superfast Jellyfish (with De La Soul) Tomorrow Comes Today Empire Ants (with Yukimi Nagano) Broken (with Hypnotic Brass Ensemble) Dirty Harry (with Bootie Brown) Doncamatic (All Played Out) El Mañana White Flag (with Kano) (and Bashy) To Binge (with Yukimi Nagano) DARE (with Rosie Wilson) Glitter Freeze (with Mark E. Smith) Punk (Not printed on setlist) Plastic Beach DOKŁADKA: Cloud of Unknowing (with Bobby Womack) Feel Good Inc. (with De La Soul) Clint Eastwood (with Bashy) (and Kano) Don't Get Lost In Heaven Demon Days
"I Was Born in '67... The Year of 'Sgt. Pepper'"... taką oto deklaracją Steven Wilson rozpoczyna singlowy utwór "Time Flies", który promował ostatni album Porcupine Tree zatytułowany "The Incident". Wydaje się, że ten fakt wyznacza kierunki jego muzyki od początku działalności i nic nie zdoła tego zmienić. Obrońca koncept albumów z lubością rozgniata iPoda pod kołem samochodu, twierdząc że wyłączając wszystkie zalety tych urządzeń to jednak masowo tępią gusta muzyczne. Wszyscy bowiem słuchają teraz utworów wyrwanych z kontekstu, masowa nerwica nie pozwala wysłuchać całego albumu, no chyba, że jest to płyta typu greatest hits... ;) Cóż... na pewno jest w tym ziarnko prawdy... a scenkę z destrukcją iPodów można obejrzeć na filmiku dokumentalnym dołączonym do rozszerzonego wydania solowego albumu Stevena Wilsona "Insurgentes". Ale nie o solowym Wilsonie tu będzie tylko o jego najdłuższym pociągu, którego jest lokomotywą już od dwudziestu lat, czyli o grupie Porcupine Tree. "Jeżozwierze" zawitały bowiem łaskawie do Irlandii, po długich latach... A ponieważ miałem parę dni wolnego to wybrałem się na ich koncert do Belfastu. Ten zespół (tak jak Archive) cieszy się większą popularnością w Polsce niż na Wyspach Brytyjskich, ciekawy to przypadek... a jeśli wierzyć słowom Wilsona to grali w Belfaście po raz pierwszy od piętnastu lat. Myślę, że ten długi i świetny koncert wynagrodził fanom lata czekania. Na początek "Even Less" w pełnej czternastominutowej wersji, po nim charakterystyczny riff gitary i już wiadomo: "Open Car". Jako trzeci w kolejności - przepiękny "Lazarus", czyli największy przebój w historii grupy, w tle wyświetlany teledysk... a ja słucham, oglądam, powracam wspomnieniami do czasów dzieciństwa i przy słowach: "My David don't you worry This cold world is not for you So rest your head upon me I have strength to carry you..." ...nic nie mogę poradzić, ta parszywa łza sama napływa do oczu ;) "The Sound Of Muzak" to tyrada na sieczkę muzyczną zapodawaną w mediach, tramwajach, marketach... i smutna konkluzja, że "...One Of The Wonders Of The World Is Going Down...No -One Cares Enough..." Jeśli też nad tym ubolewacie (tak jak Wilson) to możecie śmiało posmucić się razem z nim, bo to bardzo melodyjny refren :) Potem był jeszcze "Anesthetize", a raczej tylko druga połowa (w podtytule "The Pills I'm Taking"), bo cały numer trwa prawie osiemnaście minut. W mocniejszych fragmentach utworu zespół brzmiał jak rasowi metalowcy, choć metalowym zespołem przecież nie są. Po nim zaprosili nas na piętnaście minut przerwy z zapowiedzią, że po niej zaprezentują piosenki z nowego albumu. Świetny pomysł, bo na spokojnie można wypalić papierosa oraz opróżnić pęcherz moczowy ze zbędnego balastu. Po przerwie zagrali pięć pierwszych kompozycji z ostatniej płyty, która składa się z jednego, prawie godzinnego utworu. Jest on jednak podzielony na płycie CD na 14 osobnych indeksów i właśnie pierwsze pięć z nich usłyszeliśmy. A potem powrót do staroci: "Blackest Eyes", potem długi, powoli rozwijający się "Arriving Somewhere But Not Here" z autostradami wypełnionymi pędzącymi samochodami na telebimie. Po tej uczcie dźwiękowej zmiana klimatu - zimny, elektroniczny ambient zaczął wiercić nasze uszy, czyli rozpoczyna się "Sleep Together". Utwór, który kończy album "Fear Of A Blank Planet" sprzed trzech lat. Album, którego tematem przewodnim jest chaos komunikacyjny, internetowy nadmiar zbędnych informacji wtłaczany do ludzkich głów, telewizor grający niemal 24 godziny na dobę...Doprowadza to do powolnego "wybielania" emocji ludzkich co, wg Wilsona, z roku na rok będzie coraz bardziej katastrofalne w skutkach. No cóż... czy muszę dodawać, że niezbyt optymistyczna to płyta? ;) Tak więc "Sleep Together" zaczyna się rozkręcać, a na telebimie człekokształtna kukiełka "przyklejona" do czegoś na kształt komputera i wybijająca tępo miarowy rytm ręką i głową (animacja w stylu Toola). Kamera przez cały utwór pokazuję zbliżenie ludzika, ale pod koniec zaczyna się coraz bardziej oddalać i odsłaniać coraz więcej identycznych postaci przytwierdzonych do urządzeń i zamkniętych w czymś przypominającym bańki mydlane. W końcu widać ich setki... A Wilson desperacko wrzeszczy przez mikrofon: "Let's sleep together right now! Relieve the pressure somehow! Switch off the future right now ! Let's leave forever!" I tym optymistycznym akcentem... hahahahahahahahahaha. Koniec koncertu. Muzycy dziękują za uwagę i schodzą ze sceny. Wracają jeszcze raz żeby zagrać piosenkę "Trains" z albumu "In Absentia", podczas której perkusista wykonuje magiczną sztuczkę ze znikającą chusteczką w dłoni. Wilson przedstawia zespół, muzycy odkładają instrumenty, a ja zachłannie wyobrażam sobie, że Steven podchodzi do klawiatury i zaczyna wystukiwać pierwsze takty "Collapse The Light Into Earth". Pięknej piosenki zbudowanej jedynie na pięciu powtarzanych akordach z narastającymi smykami pod koniec. Tak się jednak nie stało :( Zespół dzień wcześniej wystąpił w Dublinie. Sprawdziłem gdzie trzeba i okazało się, że zagrali identyczny secik jak w Belfaście. Jedyną różnicą było to, że Dublin dostał "Time Flies", a my "Arriving Somewhere...". Tak więc trzeba przyznać, że wyczułem sprawę i nie telepałem się 2,5 godziny na darmo w autobusie do Belfastu, bo jestem większym fanem tego drugiego numeru :) Zespół zapowiada nieokreśloną czasowo przerwę w działalności od przyszłego roku, więc radość podwójna, że załapałem się na koncercik, tym bardziej, że był to mój pierwszy kontakt z tą muzyką na żywo. Miałem dołączyć parę zdjęć z występu, ale... zapomniałem zabrać aparatu fotograficznego. Starość nie radość...pamięć już nie ta, co kiedyś. LISTA UTWORÓW: Even Less (Full version) Open Car Lazarus The Sound of Muzak The Sky Moves Sideways (Phase One) (without John Wesley) I Drive the Hearse Anesthetize (only Second Part: The Pills I'm Taking) Occam's Razor The Blind House Great Expectations Kneel and Disconnect Drawing the Line Blackest Eyes Arriving Somewhere But Not Here Sleep Together deser: Trains
123456