Radio SzczecinRadio Szczecin » Spór w kinie
Rami Malek czarnym charakterem w „Bondzie 25”

Rami Malek, laureat tegorocznego Oscara za rolę główną w filmie „Bohemian Rhapsody”, zagra podobno rolę przeciwnika Jamesa Bonda. Tym samym Malek niejako „wygryzł” z tej roli Tomasza Kota, który ubiegał się o zagranie roli przeciwnika Bonda.

Wygląda jednak na to, że zmieniona została koncepcja filmu. Kot wcielić miał się w postać rosyjskiego wroga Jamesa Bonda. Malek zagra zapewne kogoś o arabskich korzeniach.

Rami Malek jest na końcowym etapie negocjacji swojej roli. Nazwisko tego aktora pojawiało się już wcześniej w kontekście „Bonda 25”, ale wydawało się, że aktor nie będzie mógł pogodzić roli w tym filmie oraz swojego udziału w ostatnim sezonie serialu „Mr. Robot”. Okazuje się, że harmonogramy udało się dopasować.

Rolę w „Bondzie 25” otrzymał też Billy Magnussen, który zagrać ma postać nowego agenta. Do obsadzenia pozostały jeszcze dwie role kobiece.

Meksykański reżyser na czele jury w Cannes

Kilkadziesiąt godzin temu meksykański reżyser zdobył Oscara i dwie inne statuetki, a meksykańscy twórcy od sześciu lat – z małą przerwą – wygrywają Nagrody Akademii. Jeden z nich stanie na czele jury tegorocznego festiwalu w Cannes.

Alejandro Gonzalez Inarritu będzie przewodniczącym jury konkursu głównego podczas tegorocznego festiwalu w Cannes. Po raz pierwszy w historii meksykański reżyser będzie przewodniczył temu gremium. W zeszłym roku jego rodak i przyjaciel Guillermo del Toro stał na czele jury festiwalu w Wenecji. Ciekawe, czy w tym roku Alfonso Cuaron przyjmie tę samą propozycję. Meksykańska trójka absolutnie jest dziś na fali!

Alejandro Gonzalez Inarritu ma na swoim koncie dwa reżyserskie Oscary, które otrzymał rok po roku za „Birdmana” i „Zjawę”. Jego debiutem reżyserskim był „Amores perros”, który pokazano podczas Tygodnia Krytyki w Cannes w 2000 roku. „Babel” przyniósł Inarritu nagrodę w Cannes za reżyserię, a w konkursie głównym festiwalu twórca ten startował jeszcze z „Biutiful” w 2010 roku.

Ostatnim filmowym przedsięwzięciem Inarritu jest jak na razie projekt VR zatytułowany "Carne y Arena", który w 2017 roku przyniósł mu Oscara specjalnego.

Oscary 2019. Fajne nagrody, nudna gala

[KOMENTARZ DO OSCARÓW 2019] Oscary, Oscary i po Oscarach. Rok czekania, dziesiątki artykułów, oczekiwań, spekulacji, fajne nominacje, niezły zestaw najlepszych filmów, historyczny sukces polskiego filmu, a na koniec pozostaje jednak pewien niedosyt i jakiś rodzaj rozczarowania. Nie chodzi tutaj o laureatów (choć zdarzyło się Akademii kilka potknięć), bardziej o samą galę, wielki finał Oscarów, który przynieść miał zmiany w podejściu do uroczystości, a dostarczył ponad trzy godziny potwornej nudy. Zaznaczę od razu i dowody tego znaleźć można na blogu w archiwalnych tekstach, że na poprzednich finałach Oscarów bawiłem się znakomicie i prawie czterogodzinne gale serwowały mi lepszą rozrywkę. Coś nie wypaliło w tym roku, coś się nie udało, koncepcja planowanych zmian zawiodła. Do wielu wpadek związanych z Oscarami 2019, Akademia dołożyć może kolejną – zepsucie fajnej ceremonii wręczenia nagród.

Co zawiodło? Po kolei. Upieranie się, by gala trwała trzy godziny i z sekundnikiem wyliczanie czasu na odbiór i przemowy oscarowych laureatów sprowadziło się do tego, że na scenie działy się dziwne rzeczy. Zdobywcy Oscarów nawet czytając z kartek podziękowania, zestresowani robili to w żenujący sposób (charakteryzacja), ci nieco bardziej znani przekomarzali się z czasomierzem i Akademią i nie dawali się ściągnąć ze sceny, ale w niektórych przypadkach brutalnie wyłączano mikrofon. Brak głównego prowadzącego i przede wszystkim kogoś, kto potrafi "wyluzować" widzów w sposób naturalny, to zdecydowany niewypał i historyczny błąd Akademii (jeden z wielu). Ja rozumiem, że Kevin Hart sam zrezygnował, ale Akademia powinna stanąć na głowie, aby gospodarz czy gospodyni na Oscarach się pojawił/pojawiła. Zaproponowano za to na otwarcie minikoncert zespołu Queen, kolorowy i fajny, ale bardzo krótki. Publiczność na gali na stojąco klaskała i podrygiwała, nawet Paweł Pawlikowski. Czy miało to nadać luźniejszy charakter samej gali? Z każdą kolejną chwilę było coraz gorzej.

Nuda Oscarów to także brak – mniej lub bardziej – zabawnych momentów i dobrze wyreżyserowanej spontaniczności. Brakowało filmowych krótkich montaży z historii Oscarów, jakiś przerywników pomiędzy kategoriami. Piosenki wykonane na żywo niewiele wniosły, bo praktycznie tylko Lady Gaga i Bradley Cooper wywołali jakieś fajne emocje. Oscary w tym roku nie miały żadnego pomysłu, żadnej fajnej myśli, jakiegoś „nerwa” czy dynamiki. Było nudno, kategorie toczyły się od jednej do drugiej i co rusz pokazywały, że Akademii się zmienia, poważnieje i pod każdym względem dba o poprawność polityczną. Ja głosowanie Akademii przyjmuję, jako znak czasów w jakich żyjemy, wypadkową sympatii i antypatii, a przede wszystkim znajomość filmowych propozycji zabiegających o Oscary.

Nominowana do trzech Oscarów „Zimna wojna” nie zdobyła żadnej nagrody i nie jest to zaskakujący fakt. Same nominacje dla polskiego filmu w tak wielu kategoriach i przede wszystkim dla Pawła Pawlikowskiego za reżyserię, to historyczne wydarzenie i wielkie osiągnięcie polskiej kinematografii. Zadbajmy o to, aby polska kinematografia się rozwijała, aby filmów tak udanych, jak "Zimna wojna" było coraz więcej i oglądała je publiczność całego świata.

Meksykańska „Roma” i siła oddziaływania tego filmu w Los Angeles i regionie, który do sąsiadów z południa ma bardzo blisko, nie jest żadnym zaskoczeniem. „Roma” była faworytem i jeśli jestem zaskoczony, to na pewno tym, że nie zdobyła najważniejszego z Oscarów. Liczyłem jednak na historyczne wydarzenie i pierwszy w historii triumf filmu nieanglojęzycznego w głównej kategorii. Jak się jednak okazuje, na rewolucję w Hollywood jest jeszcze za wcześnie. Netflix musi poczekać, choć to tylko kwestia czasu i zapewne dzięki swojemu uporowi i pieniądzom, wkrótce ich film wygra główną kategorię. Na promocję oscarową "Romy" wydano podobno 25 milionów dolarów. Zmiany w Hollywood następują więc powoli, ale są bardzo widoczne.

Sześć Oscarów zdobyli twórcy afro-amerykańscy i to jest absolutny rekord w dziejach tych nagród. Po raz pierwszy w historii doceniono czarną autorkę scenografii i czarną autorkę kostiumów, trzy Oscary otrzymał film o czarnym superbohaterze, w najlepszej animacji superbohater też ma ciemną karnację, Mahershala Ali jako drugi w historii afro-amerykański aktor jest zdobywcą dwóch Oscarów, Spike Lee otrzymał po kilku dekadach pracy pierwszego regulaminowego Oscara (wcześniej doceniono go Oscarem za całokształt), a Regina King zdobyła nagrodę dla aktorki drugoplanowej i była najpiękniej ubraną gwiazdą podczas gali (nagroda ode mnie wspólnie z Lady Gaga :). Jeśli do afro-amerykańskich twórców dodamy gwiazdy, których rodzinnych korzeni szukać należy w Egipcie (Rami Malek) i Włoszech (Lady Gaga), to robi się nam bardzo międzynarodowo. Podkreśla to przede wszystkim jednak meksykańska „Roma” z trzema Oscarami, z Alfonso Cuaronem mówiącym ze sceny najczęściej po hiszpańsku. Jak nigdy wcześniej Oscary nie zamknęły się w swojej magicznej szklanej hollywoodzkiej białej kuli. Ogłoszone kilka lat temu zmiany w Akademii przyniosły efekty. Warto też pamiętać, że podczas sześciu ostatnich edycji Oscarów, aż pięć razy w kategorii Najlepsza Reżyseria triumfował twórca pochodzący z Meksyku (Alfonso Cuaron w 2014, Alejandro Inarritu w 2015 i 2016, Guillermo del Toro w 2018 i ponownie Cuaron w 2019).

Widać to także w liczbie kobiet docenionych w tym roku Oscarami. Zdobyły one w sumie 15 nagród i choć mężczyźni są ciągle w przewadze (doliczyłem się 41 zdobywców Oscarów), to wiatr zmian już czuć. Na razie kobiety dominują w dziedzinie filmów krótkometrażowych i kilku zawodowych, na pewno potrzeba jeszcze czasu, by podział ten był nieco inny i bardziej wyrównany. To tylko kwestia czasu. Faktem jest jednak, że liczba zdobytych Oscarów przez kobiety, to w tym roku historyczny rekord. Za to zdecydowanie kobiety cieszą się z Oscarów fajniej niż faceci. Szczególnie gdy na scenie pojawiają się sympatyczne autorki krótkiego dokumentu „Okresowa rewolucja” podkreślające wygraną filmu o kobiecej miesiączce i podpaskach, czy długiego dokumentu „Free Solo” i krótkiej animacji „Bao”. Miło było zobaczyć, jak wielką radość dają im te nagrody.

Wygrana „Green Booka” w głównej kategorii nie jest niespodzianką. Przede wszystkim ponownie swoją siłę i znaczenie pokazał festiwal w Toronto, który wypromował niejako ten właśnie film. Chwile po wygranej na najlepszą produkcję 2018 roku spadła spora fala krytyki. Na przykład „Los Angeles Times” napisało o najgorszym laureacie najważniejszego Oscara od dekady. „Green Book” nie jest lubiany także przez rodzinę Dona Shirleya, która zarzuca filmowi niedokładność i mówi o nim „symfonia kłamstwa”. Niezadowolony Spike Lee po wygranej „Green Booka” poczuł się dotknięty i chciał opuścić galę, ale mu się to podobno nie udało. Dla mnie ten film to przykład znakomitego kina, które świetnie sprawdza się na poziomie filmowego doświadczenia dla szerokiej widowni. Mądra i wzruszająca opowieść o spotkaniu dwóch światów. Żadna filmowa rewolucja, ale świetne kino, przynoszące widzom sporo satysfakcji (ponad 400 tysięcy sprzedanych biletów w polskich kinach). Trzy Oscary dla „Green Booka” to liczba skromna, ale bardzo zasłużona, tym bardziej że doceniono bardzo dobrą rolę drugoplanową i świetnie wymyślony oraz poprowadzony scenariusz. Liczba tylko trzech lub kilku zdobytych Oscarów przez najlepszy film roku staje się normą i raczej Akademia będzie szła w tym kierunku.

Oczywiście, że cztery Oscary dla „Bohemian Rhapsody” i rekordowa w tym roku ich liczba nie jest odzwierciedleniem klasy tego filmowego przedsięwzięcia. To najsłabszy w mojej ocenie film spośród ośmiu najlepszych, ale doceniono go przecież za „techniczne” elementy dźwiękowe oraz montaż. Sensacji nie było, ale liczba czterech w sumie Oscarów nieco zaburza spojrzenie na tegoroczny wynik Nagród Akademii. W ten sposób zdecydowanie przypodobać chciała się ona publiczności, która tłumnie oglądała historię zespołu Queen i jego lidera. Mimo wszystko nieczysta wydaje mi się zagrywka mediów amerykańskich, które piszą, że film ten zdobył więcej Oscarów niż "Ojciec chrzestny". Co to za porównanie? Takie zestawienie nie ma najmniejszego sensu i jest nie fair, a raczej chodzi o szukanie sposobu na wygenerowanie większej liczby kliknięć w artykuł.

Trzy Oscary zdobyła „Roma” w tym prestiżowy tytuł najlepiej wyreżyserowanego filmu. Alfonso Cuaron odebrał w tym roku trzy statuetki pokonując w tych kategoriach naszą „Zimną wojnę”. Meksyk po raz pierwszy w historii zdobył Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego, Alfonso Cuaron jest pierwszym w historii reżyserem nagrodzonym Oscarem za zdjęcia. Na oscarową promocję swojego filmu Netflix wydał 25 milionów dolarów i chyba jednak przegrał, bo wora z nagrodami nie było (Amazon na „Zimnej wojnie” nie oszczędzał, ale nie ma mowy, aby promocja kosztowała choć zbliżone, tak duże pieniądze). Dodatkowo Netflix zdobył Oscara za krótki dokument. Trzy Oscary dla „Czarnej Pantery” to wielki ukłon dla czarnego superbohatera i filmowego świata komiksowego, a docenienie kostiumów i scenografii w tym fantastycznym filmie dowodzi także pewnej otwartości Akademii na futurystyczne prace współczesnych mistrzów tych dziedzin.

Wszystkie produkcje nominowane w kategorii Najlepszy Film zdobyły Oscary. Czasami po jednym, ale to nie zmienia faktu, że Akademia podzieliła swoje wyróżnienia w miarę sprawiedliwie i w miarę swoich możliwości. „Faworyta” mimo dziesięciu nominacji obroniła jednego tylko Oscara, ale dla najlepszej aktorki i wygrana Olivii Colman nad Glenn Close bardzo mnie cieszy. Colman zrobił zdecydowanie lepszą aktorką robotę. „Czarne bractwo. BlacKkKlansman” nagrodzono za scenariusz adaptowany i jest to pierwszy w historii Oscar regulaminowy dla wojującego od zawsze Spike’a Lee. „Narodziny gwiazdy” doceniono za piosenkę, co skutkowało bardzo zasłużonym Oscarem dla Lady Gaga i jej kolegów. I w końcu „Vice” wyróżniony za charakteryzację, z najgorszym w historii podziękowaniem za nagrodę. Po Oscarze otrzymały też „Gdyby ulica Beale umiała mówić” (znakomita Regina King w roli drugoplanowej) i „Pierwszy człowiek” doceniony za nieoczywiste efekty wizualne i pokonujący „Avengers” czy „Gwiezdne wojny”. Zgodnie z oczekiwaniami i bardzo zasłużenie nagrody dla pełnometrażowej animacji i dokumentu zdobyły odpowiednio „Spider-Man Uniwersum” i „Free Solo”. Oba filmy w swoich dziedzinach znakomite. Jednak wygrana filmu o klasycznym superbohaterze to znak dzisiejszych czasów, gdzie opowieści takie cieszą się wielkim zainteresowaniem widzów.

Kilka przemówień podczas Oscarów warto zapisać w historii. Rami Malek odbierając nagrodę wspomniał, że jest dzieckiem egipskich emigrantów, a jego doświadczenie z innością przypominały niektóre elementy z życia Freddy’ego Mercury’ego. Olivia Colman pokonała Glenn Close i ze sceny pozdrowiła swoją zacną koleżankę ("Nie tak to miało wyglądać"), jednocześnie wygłaszając najfajniejszą przemowę podczas Oscarów. Regina King odbierając Oscara za rolę w „Gdyby ulica Beale umiała mówić” płakała, dziękowała pisarzowi Jamesowi Baldwinowi i matce. „Jestem przykładem tego, jak wygląda życie człowieka kiedy otrzymuje wsparcie i miłość. Bóg jest dobry cały czas” – mówiła. Alfonso Cuaron odbierając Oscara za film nieanglojęzyczny powiedział: „Dorastałem oglądając filmy obcojęzyczne, takie jak Obywatel Kane, Szczęki, Rashamon, Ojciec chrzestny" i był to jednoznaczny przytyk do polityki emigracyjnej prezydenta USA. Cuaron zacytował też francuskiego reżysera Claude’a Chabrola: „Nie ma fal, jest tylko ocean” i dodał „nominowani udowodnili dziś, że jesteśmy częścią tego samego oceanu”. Z drugiej strony najgorsza przemowa była udziałem zdobywców Oscarów dla najlepszego filmu roku, słabo wypadł też Rami Malek.

Jeśli zaś chodzi o media społecznościowe to wygrała je Lady Gaga, bo wykonanie na żywo piosenki „Shallow” z Bradleyem Cooperem to jeden z historycznych oscarowych momentów. Billy Porter wywołał wielkie poruszenie na czerwonym dywanie prezentując się w miksie smokingu z suknią. Spike Lee odbierając nagrodę za scenariusz wskoczył na swojego przyjaciela Samuela L. Jacksona. W trakcie gali służby medyczne musiały udzielić pomocy Ramiemu Malikowi, który zasłabł. W transmisji telewizyjnej tego nie pokazano, aktor doszedł do siebie i wziął nawet udział w party po gali Oscarów. Bardzo ładnie prezentowała się scenografia oscarowego wydarzenia, którą niektórzy porównywali do „Gry o tron”, a ci nieco bardziej złośliwi do włosów Donalda Trumpa. Na scenie pojawiły się największe gwiazdy Hollywood, ale najfajniej zaprezentowała się Melissa McCarthy ubrana w strój z królików. Wiele osób widzi tę aktorkę, jako gospodynię Oscarów za rok. Amerykańska Akademia Filmowa wspomniała też zmarłego niedawno Witolda Sobocińskiego.

Polityka nie zdominowała Oscarów i przebieg gali był mniej polityczny, niż w latach poprzednich. Ani razu ze sceny nie padło nazwisko prezydenta USA, ale kilkukrotnie dawano do zrozumienia, że mur z Meksykiem to problem. Javier Bardem po hiszpańsku mówił, że „nie ma granic ani murów, które mogłyby powstrzymać talent”. Ceniony działacz społeczny Jose Andres na scenie mówił o wkładzie emigrantów i kobiet, w „rozwoju ludzkości”. Spike Lee był zdecydowanie najbardziej bezpośredni w swojej kwiecistej przemowie, przypominając że wybory prezydenckie są w 2020 roku, że „trzeba się zmobilizować” i „dokonać moralnego wyboru między miłością a nienawiścią”. Donald Trump oczywiście zareagował nieco później na wypowiedź Spike’a Lee i wytknął mu, że czytał swoją wypowiedz z kartki.

W Hollywood nastał czas znaczących zmian. Filmowe przedsięwzięcia internetowe odgrywają coraz większą rolę. Dochodzi do fuzji i konsolidacji wielkich firm medialnych, które doprowadzą do znaczących zmian na rynku produkcji i dystrybucji (Disney i Fox razem). Z jednej strony tysiące ludzi straci prace, a z drugiej przejdzie do Netflixa czy Amazona, które są obecnie w fazie wielkich inwestycji.

A jeśli chodzi o oglądalność Oscarów w amerykańskiej telewizji, to w porównaniu z zeszłoroczną galą zainteresowanie tym wydarzenie podobno nieznacznie wzrosło. Nuda na Oscarach nie ma więc większego znaczenia… Sama gala trwała zaś 3 godziny i 20 minut, a nie jak planowano 3 godziny i była tylko o 20 minut krótsza od tej z roku 2018.

92. ceremonia wręczenia Oscarów odbędzie się 9 lutego 2020 roku.

Reżyser „Deszczowej piosenki” nie żyje

W wieku 94 lat zmarł hollywoodzki klasyk Stanley Donen, reżyser m.in. „Deszczowej piosenki”, „Na przepustce”, „Siedmiu narzeczonych dla siedmiu braci” i „Szarady”.

Miejsce „Deszczowej piosenki” w historii kina jest dziś niepodważalne, bo to jeden z najgenialniejszych musicali w historii, wspólne dzieło Donena i Gene’a Kelly’ego. Wcześniej panowie pracowali przy filmie „Na przepustce”, który był debiutem reżyserskim Donena i zajmował się też choreografią.

Inne znaczące filmy w reżyserskim dorobku Stanleya Donena to m.in. „Zabawna buzia” z udziałem Freda Astaire'a i Audrey Hepburn. Zrealizował cztery filmy z Cary Grantem, w tym „Kiss Them For Me” (1957), „Indiscreet” (1958), „The Grass is Greener” (1960) i „Szaradę” (1963). Jest autorem też filmów: „Arabeska”, „Dwoje na drodze”, „Mały książę”, „Ale kino”, fantastycznonaukowy „Saturn 3” z Kirkiem Douglasem. Ostatnim kinowym filmem Donena był film „To cholerne Rio” z Michaelem Cainem w 1984 roku.

W 1997 roku otrzymał Oscara za całokształt twórczości artystycznej.

Woody Allen wraca do reżyserii… w Hiszpanii

Amerykańscy producenci nie chcą pracować z Woodym Allenem, który uwikłany został w skandal obyczajowy. Sprawa nie ma finału w sądzie, Allen zaprzecza oskarżeniom, ale środowisko filmowe w USA już wydało na niego wyrok. Jeśli więc nie za oceanem, to Woody Allen powraca do Europy, gdzie powstało wiele z jego ostatnich filmów.

Według dostępnych informacji Woody Allen pracuje z firmą produkcyjną Mediapro nad nowym projektem. Z tym zespołem Allen zrealizował bardzo udane „Vicky Cristina Barcelona” i „O północy w Paryżu”. Na razie nowy projekt znajduje się bardzo wczesnym etapie przygotowań. Wiadomo na pewno, że film powstanie w Hiszpanii i będzie to podobno San Sebastian.

Przedstawiciele Mediapro nie chcieli zdradzić jeszcze żadnych szczegółów dotyczących tego projektu.

Milion widzów na „Zimnej wojnie” w Polsce!

W połowie lutego „Zimna wojna” przekroczyła granicę 1 miliona sprzedanych biletów. Premiera filmu Pawła Pawlikowskiego w polskich kinach miała miejsce 8 czerwca 2018 roku. Już za kilka dni polski film walczył będzie o trzy Oscary.

Już podczas realizacji „Zimna wojna” budziła spore emocje. Był to pierwszy film Pawła Pawlikowskiego po zdobyciu Oscara za „Idę”. Premiera „Zimnej wojny” miała miejsce w Cannes w maju 2018, gdzie film przyjęty został entuzjastycznie, a z wydarzenia tego Pawlikowski przywiózł nagrodę dla najlepszego reżysera. Chwilę potem, 8 czerwca, „Zimna wojna” weszła do polskich kin, a w pierwszy weekend obejrzało ją 85,1 tysiąca widzów. W ten pierwszy weekend wystarczyło to na zajęcie drugiego miejsca w polskim box office, ale pokonać „Jurassic World: Upadłe królestwo” nie było szans. „Zimna wojna” nigdy nie znalazła się na czele listy z największymi przebojami w polskich kinach. Nie przeszkodziło to filmowi znajdować się przez wiele tygodni w czołowej dziesiątce, aż w końcu znalazła się wyżej od hollywoodzkiej opowieści o dinozaurach. Stało się to pięć tygodni po premierze obu filmów.

Miejsce w pierwszej dziesiątce polskiego box office „Zimna wojna” straciła po dwóch miesiącach, gromadząc blisko 750 tysięcy widzów. Na koniec roku 2018 „Zimną wojnę” obejrzało 931 tysięcy widzów, co dało filmowi miejsce w pierwszej 20. najpopularniejszych filmów w polskich kinach. Film ciągle jednak był obecny w polskich kinach i tak się dzieje do dzisiaj, bo wiele kin w Polsce ciągle pokazuje „Zimną wojnę”. Mimo premiery na DVD/Blu-ray czy rynku VOD.

W 2019 roku widzowie dalej oglądali „Zimną wojnę”, a trzy nominacje do Oscara i ponownie ogromne medialne nagłośnienie filmu przyciągnęło publiczność do kin. Kwestią czasu było to, kiedy na filmie pojawi się milionowy widz.

W połowie lutego „Zimna wojna” przekroczyła tę granicę i oficjalnie od premiery film ten obejrzało w Polsce 1 002 504 widzów.

Krystyna Janda z nagrodą festiwalu Sundance

Krystyna Janda otrzymał nagrodę za rolę aktorską na festiwalu Sundance. Polską aktorkę doceniono za występ w filmie Jacka Borcucha „Dolce Fine Giornata” (Słodki koniec dnia), który prezentowany był w konkursie przeznaczonym dla filmów kinematografii światowych (World Cinema Dramatic Competition).

„Słodki koniec dnia” to historia o miłości, tęsknocie i utraconych nadziejach. O lęku przed nieznanym i pasji życia. Miejscem akcji filmu jest włoska prowincja, etruskie miasto Volterra. Tu od lat mieszka Maria – polska poetka, laureatka Nagrody Nobla, autorytet moralny (Krystyna Janda). Świat bohaterów zostaje wywrócony do góry nogami, gdy otrzymują szokującą wiadomość o zamachu terrorystycznym w Rzymie. Bezkompromisowość i niepoprawność polityczna Marii okazują się mieć dramatyczne konsekwencje. Obok Krystyny Jandy, w głównej roli występuje Kasia Smutniak. Autorami scenariusza są Jacek Borcuch i Szczepan Twardoch. Premiera filmu w Polsce zapowiadana jest na maj tego roku.

Nagrodę główną tegorocznego festiwalu Sundance otrzymał film „Clemency”, którego autorka jest Chinonye Chukwu. We wszystkich konkursach, nagrody główne otrzymały kobiety.
10111213141516