Już na wstępie ciemna okładka, brudne i zakurzone zdjęcia oraz trzy białe kreski ostrzegają słuchaczy, przed tym, co na nich czeka przez następne 63 minuty. Przestrzegają przed prawdziwym syfem wegetacji niegdyś zwanej życiem oraz depresją i samotnością, które stały się nieodłącznymi kochankami przedstawionej egzystencji.
Za taki przygnębiający klimat odpowiada w głównej mierze Matek. Jego bity są dość trudne do scharakteryzowania. Na moje ucho brzmią jak połączenie sampli z syntetycznymi dźwiękami. Od dawna zwykłe, pocięte sample nie robią na mnie wielkiego wrażenia. Zwłaszcza te wycięte z klasyków. Bardziej zainteresowałem się syntetycznymi dźwiękami. Wytworzonymi brzmieniami dającymi producentowi większe pole do popisu. W tym przypadku jest, czego posłuchać. Niektóre brzmią jak przepalone klawisze - „Osiedla wciąż w nas wierzą”, inne jak odgłosy z japońskiego reaktora – „Mów mi Bonson”. Interesujące jest również tempo bitów. Widać, że Matek swobodnie porusza się między powolnymi produkcjami – „Ich już nie ma” – jak i tymi szybkimi, niemal dubstepowymi – „Módl się za nas”. W takich przypadkach żałuję, że nie mam, choć podstawowej wiedzy muzycznej, bo chętnie dogłębnie przebadałbym każdy bit. A tak mogę polegać jedynie na własnych skojarzeniach i przygłuchym uchu.
Matek podkreślił przygnębiający nastrój płyty, jednak głównym autorem depresyjnego klimatu jest Bonson. Już w pierwszym kawałku raper przedstawia główną problematykę płyty: „tamten rok mi pokazał, nie ma zasad tylko worki po dragach (…) teraz już wiem, że nie ma szans dla tej znajomości (…) przestałem radzić sobie z życiem i zacząłem chlać co weekend i umierać (…) rok mija i mi trochę przykro, miałaś być tu ze mną, a nie kurwa wyjść stąd”. Alkohol, narkotyki, seks, ulica, zdrada i nieustannie wiążące się z tym przygnębienie i wściekłość doprowadzające do depresji – w taki sposób można opisać główną tematykę płyty. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie sposób opisania tych problemów. Wielu raperów wyrzuca, a czasami wypluwa z siebie emocje. Bonson zarzygał nimi całe studio. Sposób ukazania swoich przeżyć można opisać jako wyżynanie, a momentami wyrzyganie z siebie wszystkiego co najgorsze. Wśród wymiocin można znaleźć zdeptane serce oraz życiowy zawód owinięte w alkohol i narkotyki. Materiał jest bardzo osobisty, pomimo tego, że nie padają tu konkretne imiona ani ksywki. Kwintesencją całego nastroju są: „Przyszedłem sam”, „Ich już nie ma”, „Pan śmieć”, „Módl się za nas”, „Nie ma szans” oraz „Rok później”. Utwory te w sposób pozornie różny, jednak bardzo podobny, ukazują rozterki życiowe oraz sposób ich „uleczenia”.
Niestety nie wszystkie kawałki są utrzymane w tym, co prawda depresyjnym, to jednak pociągającym klimacie. Na płycie można znaleźć kilka tzw. „wypełniaczy”. Kawałki, które powinny się ukazać na innej płycie, lub w ogóle nie opuszczać komputera. Chodzi tu głównie o „Mów mi Bonson”, „Byliśmy żołnierzami” oraz „Osiedla wciąż w nas wierzą”. Są to utwory dobre, jednak zupełnie odbiegające od nastroju. Podobnie jest w przypadku gości. Skillzy Białasa, PMM i F.I.Z.O.L.A. powinny być wykorzystane na zupełnie innej płycie. Jedynym gościem, który nie odbiegł zupełnie od klimatu materiału był Raca. Co do innych to powiem tylko tyle, że słyszałem znacznie lepsze wokalistki. Tak więc „Żono moja” przesłuchałem tylko razy, zaś „Mówią mi” mogłoby obyć się bez refrenu.
„Historia po pewnej historii” jest przykładem na dobrą i rzetelną współpracę pomiędzy raperem, a producentem. Współpracę polegającą na czymś więcej niż „ty zrobisz bit, a ja coś tam nawinę”. Wyraźnie słychać, że tekściarza i muzyka łączy więź oraz gruba nić porozumienia. „Historie po pewnej historii” można również odbierać jako swego rodzaju ostrzeżenie przed upadkiem młodego pokolenia. Często słyszymy o tym, że młodzi coraz szybciej dojrzewa i z coraz większą chęcią chcą poznawać cold word. Płyta opisuje ich świat i jest on o wiele bardziej przerażający niż można go sobie wyobrazić.
Przede wszystkim jednak „Historia po pewnej historii” jest płytą opartą na emocjach. Uczuciach młodych ludzi, którzy w pewnym momencie nie mogli poradzić sobie z życiem więc zaczęli o tym charkać, a z czasem wypluwać i w efekcie rzygać. Jednak wśród swądu niestrawionej kolacji i niedopitej wódki, można odnaleźć uczucia, od dawna tłumione przez syf tego świata.
Za taki przygnębiający klimat odpowiada w głównej mierze Matek. Jego bity są dość trudne do scharakteryzowania. Na moje ucho brzmią jak połączenie sampli z syntetycznymi dźwiękami. Od dawna zwykłe, pocięte sample nie robią na mnie wielkiego wrażenia. Zwłaszcza te wycięte z klasyków. Bardziej zainteresowałem się syntetycznymi dźwiękami. Wytworzonymi brzmieniami dającymi producentowi większe pole do popisu. W tym przypadku jest, czego posłuchać. Niektóre brzmią jak przepalone klawisze - „Osiedla wciąż w nas wierzą”, inne jak odgłosy z japońskiego reaktora – „Mów mi Bonson”. Interesujące jest również tempo bitów. Widać, że Matek swobodnie porusza się między powolnymi produkcjami – „Ich już nie ma” – jak i tymi szybkimi, niemal dubstepowymi – „Módl się za nas”. W takich przypadkach żałuję, że nie mam, choć podstawowej wiedzy muzycznej, bo chętnie dogłębnie przebadałbym każdy bit. A tak mogę polegać jedynie na własnych skojarzeniach i przygłuchym uchu.
Matek podkreślił przygnębiający nastrój płyty, jednak głównym autorem depresyjnego klimatu jest Bonson. Już w pierwszym kawałku raper przedstawia główną problematykę płyty: „tamten rok mi pokazał, nie ma zasad tylko worki po dragach (…) teraz już wiem, że nie ma szans dla tej znajomości (…) przestałem radzić sobie z życiem i zacząłem chlać co weekend i umierać (…) rok mija i mi trochę przykro, miałaś być tu ze mną, a nie kurwa wyjść stąd”. Alkohol, narkotyki, seks, ulica, zdrada i nieustannie wiążące się z tym przygnębienie i wściekłość doprowadzające do depresji – w taki sposób można opisać główną tematykę płyty. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie sposób opisania tych problemów. Wielu raperów wyrzuca, a czasami wypluwa z siebie emocje. Bonson zarzygał nimi całe studio. Sposób ukazania swoich przeżyć można opisać jako wyżynanie, a momentami wyrzyganie z siebie wszystkiego co najgorsze. Wśród wymiocin można znaleźć zdeptane serce oraz życiowy zawód owinięte w alkohol i narkotyki. Materiał jest bardzo osobisty, pomimo tego, że nie padają tu konkretne imiona ani ksywki. Kwintesencją całego nastroju są: „Przyszedłem sam”, „Ich już nie ma”, „Pan śmieć”, „Módl się za nas”, „Nie ma szans” oraz „Rok później”. Utwory te w sposób pozornie różny, jednak bardzo podobny, ukazują rozterki życiowe oraz sposób ich „uleczenia”.
Niestety nie wszystkie kawałki są utrzymane w tym, co prawda depresyjnym, to jednak pociągającym klimacie. Na płycie można znaleźć kilka tzw. „wypełniaczy”. Kawałki, które powinny się ukazać na innej płycie, lub w ogóle nie opuszczać komputera. Chodzi tu głównie o „Mów mi Bonson”, „Byliśmy żołnierzami” oraz „Osiedla wciąż w nas wierzą”. Są to utwory dobre, jednak zupełnie odbiegające od nastroju. Podobnie jest w przypadku gości. Skillzy Białasa, PMM i F.I.Z.O.L.A. powinny być wykorzystane na zupełnie innej płycie. Jedynym gościem, który nie odbiegł zupełnie od klimatu materiału był Raca. Co do innych to powiem tylko tyle, że słyszałem znacznie lepsze wokalistki. Tak więc „Żono moja” przesłuchałem tylko razy, zaś „Mówią mi” mogłoby obyć się bez refrenu.
„Historia po pewnej historii” jest przykładem na dobrą i rzetelną współpracę pomiędzy raperem, a producentem. Współpracę polegającą na czymś więcej niż „ty zrobisz bit, a ja coś tam nawinę”. Wyraźnie słychać, że tekściarza i muzyka łączy więź oraz gruba nić porozumienia. „Historie po pewnej historii” można również odbierać jako swego rodzaju ostrzeżenie przed upadkiem młodego pokolenia. Często słyszymy o tym, że młodzi coraz szybciej dojrzewa i z coraz większą chęcią chcą poznawać cold word. Płyta opisuje ich świat i jest on o wiele bardziej przerażający niż można go sobie wyobrazić.
Przede wszystkim jednak „Historia po pewnej historii” jest płytą opartą na emocjach. Uczuciach młodych ludzi, którzy w pewnym momencie nie mogli poradzić sobie z życiem więc zaczęli o tym charkać, a z czasem wypluwać i w efekcie rzygać. Jednak wśród swądu niestrawionej kolacji i niedopitej wódki, można odnaleźć uczucia, od dawna tłumione przez syf tego świata.