Szczecin 1945 - bohaterowie, antybohaterowie i zwykli pionierzy
Radio SzczecinRadio Szczecin » Szczecin 1945 - bohaterowie, antybohaterowie i zwykli pionierzy
Jak można było przeżyć jeden dzień w Szczecinie latem 1945 roku jeśli było się Niemcem? Sięgnijmy do wspomnień Szczecinianina Otto Römlinga opisującego sytuację w lecie 1945 roku: „Każdego ranka wszyscy – obojętnie mężczyźni czy kobiety – zwoływani byli na Wilhelmplatz (dziś Plac Grunwaldzki) i tam byli kierowani przez odpowiedzialnych za to ludzi do pracy. Ponieważ fabryki nie pracowały – po większej części były zburzone – nie pozostawało nic innego jak tylko kierować ludzi do zbierania płodów rolnych takich jak kartofle czy buraki. Wszyscy chłopi obsadzili jeszcze pola zanim uciekli z Pomorza.” To były prace, którymi zarządzali wyznaczeni nadzorcy z niemieckiego zarządu pod władza komunistów. O wiele solidniejszym „pracodawcą” byli Sowieci. Otto Römling wspomina: „Każdego ranka wysyłano mężczyzn do pomocy przy pracach demontażowych w fabrykach i do ładowania pozyskanego w ten sposób złomu na wagony które szły na wschód. Były to zawsze trzy kompanie po ok. stu ludzi będące pod komendą rosyjskich oficerów”. Jak żywiono tych ludzi. Jadłospis nie był zbyt urozmaicony. Rano kartoflanka, w południe kartoflanka, wieczorem również. Powtarzało się to regularnie, dopóki fabryka nie została rozebrana. Otto Römling w swojej relacji dziwi się, że ludziom w ogóle udało się wtedy przeżyć. Jak wspominał: „Z żywności niczego nie można było kupić. Pieniądze i tak były bez wartości. Nie jest jasne w jaki sposób ci ludzie w ogóle mogli przeżyć. Zachorowalność wśród ludności była z powodu złego odżywiania bardzo wysoka. Latem 1945 r. grasował tyfus w bardzo ciężkiej postaci. Całe rodziny były w ten sposób unicestwiane. Zmarłych nie było można porządnie pochować. Nie było trumien. Na Cmentarzu Centralnym wykopano wielki, głęboki dół, w którym składano zmarłych tak jak ich znaleziono.” Dziś te nieoznaczone z nazwiska groby są jedyną pamiątką po tamtym strasznym lecie które nieliczni jeszcze żyjący niemieccy Szczecinianie wspominają z nieprzemijającą grozą. Otto Römling wspomina, że Rosjanie rabowali zawsze w pewnej określonej porze. Ponieważ żołnierzy obowiązywał zakaz grabieży, na łowy w celu plądrowania poniemieckich mieszkań chodzili zawsze w nocy. Ale ponieważ zwykli szeregowcy nie mogli wysyłać żadnych łupów do domów ani zachowywać je w koszarach na szczecińskich targowiskach wymieniali zdobycze na wódkę lub inne używki. Ludzie dysponujący alkoholem mogli wtedy w Szczecinie zgromadzić w krótkim czasie całkiem wiele łupów. O ile oczywiście byli w stanie wynieść się z miasta, bo sowieckie patrole na drogach wylotowych z miasta tylko czyhały na szabrowników. Ci ratowali się przygotowują łapówki. Czasami to działało, a czasami patrole bały się wpadki i jako służbiści rekwirowali całe ciężarówki zrabowanych poniemieckich dóbr. Ci co znali życie mówili, że na zdobytym mieniu łapę położą tym razem wyżsi oficerowie sowieckiej armii albo NKWD. Jak złośliwie mawiano – w naturze nigdy nic nie ginęło.

Coraz pewniej czujący się Zarząd Miejski Szczecina – ciało zdominowane przez niemieckich komunistów - postanowił 6 czerwca wkroczyć na arenę wielkiej polityki. Do rządu ZSRS skierowano memoriał dotyczący aktualnej sytuacji w mieście. Był najdalej posuniętą próbą oficjalnego przekonania Sowietów , że Szczecin winien pozostać niemiecki.

Memoriał zaczyna się od słów: „W imieniu mieszkańców miasta Szczecina przekazujemy rządowi ZSRS w Moskwie jako władzy okupacyjnej na naszym terenie oraz międzyalianckiej komisji kontrolnej w Berlinie jako najwyższej instancji rządów alianckich petycję z prośbą o udzielenie pomocy naszemu miastu, znajdującemu się w bardzo trudnej sytuacji i zrealizowanie naszych propozycji mających na celu przezwyciężenie zaistniałych ogromnych trudności. (...)
Niemiecka LUDNOŚĆ Szczecina znalazła się w całkowicie niejasnej sytuacji a administracji przysporzyło to ogromnych trudności. W tych warunkach niepewności najtrudniejszym problemem było i jest do dzisiaj zaopatrzenie ludności w najniezbędniejsze artykuły żywnościowe. Nie znamy żadnego innego miasta niemieckiego, w którym racje żywnościowe leżały by tak dalece poniżej minimum jak to jest w Szczecinie.”.

Niemieccy komuniści uznali ,że ważne będzie podkreślenie ekonomicznych więzów między miastem a terenami wschodnich Niemiec, które prócz Rostocka i Wismaru nie miały żadnych dużych portów.
Pisali:” Znaczenie Szczecina jako portu bałtyckiego i miasta przemysłowego jest bezsporne. Miasto to, z jego urządzeniami portowymi będzie musiało także i w przyszłości być ogniwem łączącym całą gospodarkę byłych terenów niemieckich. Nie do pomyślenia byłby brak Szczecina z jego stoczniami i licznymi fabrykami a także wszelkiego rodzaju powiązaniami kooperacyjnymi z resztą kraju. Dlatego też bezsporna jest paląca konieczność postępu w jak najszybszej odbudowie miasta wszelkimi środkami.

Do tego potrzebne jest jednak spełnienie poniższych warunków wstępnych:


1. uznanie miasta Szczecina jako miasta niemieckiego i uznanie Zarządu Miasta jako ciała kompetentnego i odpowiedzialnego dla całego terenu dużego Szczecina. Rządom mocarstw okupacyjnych przedłożone zostały niepodważalne materiały świadczące niezbicie, że Szczecin był przez cały czas aż do wybuchu wojny 1939 roku, zamieszkiwany tylko przez Niemców. Nieuwzględnienie tego faktu przeczyłoby zatem wszystkim zasadom prawa do samostanowienia.


2. Oddanie wszystkich zasobów mieszkaniowych do dyspozycji powracającym Szczecinianom. Ogólna praca związana z odbudową będzie tylko wtedy mogła być wykonana, jeśli umożliwi się na powrót na teren Szczecina potrzebnym do tego siłom. Specjaliści podczas ewakuacji Szczecina zostali w ogromnej większości przesiedleni na Pomorze Przedodrzańskie i do Meklemburgii. Bez ich udziału wszelkie próby odbudowy skazane są na niepowodzenie. Nie brak powierzchni mieszkalnej dla tych sił, trzeba ją tylko udostępnić.”


Fragment petycji Zarządu Miejskiego jest najbardziej wyrazistym świadectwem starań niemieckich komunistów o pozostawienie Szczecina w obrębie sowieckiej strefy okupacyjnej Niemiec. Autorzy tego manifestu nie przypadkowo użyli argumentu „prawa do samostanowienia” wykorzystując przedwojenną przewagę ludności niemieckiej w Szczecinie. Ale na potrzeby Rosji i częściowo zachodnich mocarstw alianckich sformułowana jest wyrazista teza: Szczecin należy do organizmu gospodarczego państwa niemieckiego i jako taki może być bardzo wygodny także dla Niemiec zarządzanych przez aliantów – w tym wypadku Związkowi Radzieckiemu.

Autorzy dokumentu odnoszą się też do silnego szczególnie u brytyjskich polityków przekonania, że Polska nie będzie w stanie odbudować przemysłu stoczniowego i portów Szczecina z racji cywilizacyjnego upośledzenia. Dlatego wykorzystywany jest motyw specjalistów którzy mają być najlepszą wizytówką przydatności nowych Niemiec dla państw alianckich. Ten motyw pojawiać się będzie też w propagandzie ziomkostw pomorskich w latach pięćdziesiątych. Pomorze zachodnie przedstawiane będzie w nich jako wyniszczony wojną spalony obszar na terenie którego Polacy nie są w stanie dokonać żadnej znaczącej odbudowy przedwojennego stanu przemysłu. Petycja Niemieckiego Zarządu Miejskiego pozostała bez odpowiedzi. Można jednak przypuszczać, że była używana w dyskusjach między władzami w Moskwie a szefami sowieckiej wojskowej administracji w Niemczech w dyskusjach nad przyszłością miasta.Pismo o pokazuje, jak słuszne były obawy Piotra Zaremby, że niemieccy komuniści bynajmniej nie przypominają ludzi złamanych i skruszonych klęską III Rzeszy. Mieli poczucie swojej siły i chcieli walczyć o Szczecin.

Gdy 18 czerwca 1945 r. polskie władze Szczecina, już po raz drugi otrzymały polecenie opuszczenia miasta –przed wyjazdem powołano za zgodą Rosjan Społeczny Komitet Pomocy Polakom (SKPP) . W zamyśle prezydenta Piotra Zaremby miał być on nieformalną polską ambasadą w Szczecinie. Zadanie faktycznego kierowania tym organem wyznaczono Franciszkowi Jamrożemu jako sekretarzowi SKPP . Do historii miasta wszedł jako szef polskiej milicji, który 30 kwietnia 1945 r. wciągnął w asyście Piotra Zaremby polską flagę nad Szczecinem.
Zaremba nazywa go w swoich wspomnieniach „porucznikiem” choć potem w ankietach do żadnego oficerskiego stopnia nie przyznawał. Wzięty do niewoli we Wrześniu 1939 r. - wojnę spędził w wielu obozach jenieckich, na koniec w obozie jenieckim Oflag II D Gross-Born w Kłominie na Pomorzu zachodnim. Obóz ten wyzwolili w marcu 1945 roku żołnierze I Armii Wojska Polskiego. Jamroży , który ukończył przed wojną Państwowa Szkołę Budowlaną, zgłosił się do grupy operacyjnej Piotra Zaremby w Poznaniu i pojechał z nim do Szczecina. Tam od 5 maja 1945 r. pełnił obowiązki zastępcy Zaremby i organizatora pracy polskiej milicji miejskiej.
Jako sekretarz Społecznego Komitetu Pomocy Polakom, w ciągu ostatniego okresu niemieckich rządów w Szczecinie, Jamroży dobrze sprawdził się w roli „oka i ucha” prezydenta Zaremby w czasie jego wygnania w Koszalinie. Zorganizował wraz z porucznikiem Zdzisławem Siedlewskim` sprawny system wywiadowczy obserwowania działań Niemców. Co było bardzo istotne ze względów prestiżowych - komitet urzędował w gmachu Urzędu wojewódzkiego na Wałach Chrobrego. Najbardziej niepojącym zjawiskiem był wówczas sprawny ruch transportów z niemiecką ludnością przybywającą do Szczecina. Według stanu na 18 czerwca w szczecinie było już 59 tys. Niemców (około 30 kwietnia było ich w mieście tylko 6 tys.) Ich tłumy koczowały w tym czasie na bulwarze poniżej Wałów Chrobrego w tzw. „Durchgangslager Hakenterasse”. Zaremba otrzymywał od Jamrożego dokładne informacje o ruchach administracji Ericha Wiesnera otrzymywane od „wtyczki” w sekretariacie niemieckiego zarządu miasta.
Sekretarz SKPP dobrze opiekował się grupą około ponad tysiąca Polaków, którzy postanowili zostać w mieście. Starał się powstrzymywać zniechęconych rozwojem wydarzeń przed wyjazdem z miasta. Komitetowi podlegała polska straż pożarna i ochotnicza milicja, którą Polacy powołali na wypadek potrzeby samoobrony. Jamroży wymógł na sowieckim komendancie płk Aleksandrze Fiedotowie by począwszy do 27 czerwca miasto patrolowały mieszane pięcio-osobowe patrole złożone z dwóch Polaków, dwóch Niemców pod dowództwem sowieckiego podoficera.
Gdy 3 lipca Sowieci podjęli decyzję o powrocie polskich władz – Jamroży sprawnie pokierował operacją błyskawicznego przejęcia wszystkich urzędów i posterunków policji z rąk niemieckich.
Funkcję wiceprezydenta miasta pełnił do 16 sierpnia 1945 r, gdy przesunięto go na stanowisko szefa Inspekcji Miejskiej. Zapisał się od PPR a potem PZPR. W 1946 r. przeszedł do pracy w budownictwie - do emerytury pracował na stanowiskach kierowniczych w kilku szczecińskich przedsiębiorstwach budowlanych.
Był typowym „bohaterem pierwszej godziny”. Ich rola był kluczowa w pierwszych tygodniach zagospodarowywania miasta - z czasem przechodzili do dalszych szeregów administracji.
W 2023 roku jego imieniem nazwano szczeciński skwer u zbiegu ulic Bolesława Prusa i Jana Kochanowskiego.

Na przedmieściach Szczecina w dzielnicy Gumieńce pierwsza stacja kolejowa powstała w 1843 roku kiedy to władze pruskie uruchomiły pierwszą linię kolei żelaznych. Gumieńce znajdowały się na trasie łączącej stolicę Pomorza Zachodniego z Berlinem. Była to wówczas w I połowie XIX wieku wielka sensacja i dowód na gwałtowny rozwój technologiczny Królestw Prus. Z czasem Gumieńce straciły sławę jednej z pierwszych stacji na linii berlińskiej i spadły do statusu jednego z wielu przystanków kolejowych z których mieszkańcy przedmieść dojeżdżali do centrum grodu Gryfa. Niezwykle ważną rolę stacja Szczecin Gumieńce zaczęła odgrywać w maju i czerwcu aż do początku lipca 1945 roku. W tym okresie kiedy usunięto władze polskie na czele z prezydentem Piotrem Zarembą z miasta ta skromna stacyjna stała się jedynym przyczółkiem polskiej obecności w mieście. Była to placówka niezwykle ważna strategicznie gdyż zapewniała kontakt ze stolicą Wielkopolski, skąd przybywali nowi kandydaci na szczecińskich pionierów często nie wiedzący, że polskie władze wskutek gry dyplomatycznej związanej z konferencją w Poczdamie usunięto z miasta. O ile w dzień przybywały wagony z osiedleńcami i towarami niezbędnymi dla pierwszych mieszkańców polskiego Pomorza o tyle stacja w nocy stawała się polem bardzo zażartych walk. Polska ochrona stacji wyposażona w parę karabinów i amunicję musiała staczać walki z bandami maruderów, do których jak podejrzewano dołączali członkowie Wehrwolfu. Kwestia działalności bojowników spod znaku swastyki pozostaje do dziś mało zbadanym tematem. Niczego pewnego nie dowiemy się póki nie otworzą się podwoje sowieckich archiwów, bo to Rosjanie wtedy kontrolowali tamte tereny. Dlaczego Gumieńce były tak atrakcyjne dla napastników? Chodziło oczywiście o wagony z towarami, które docierały polskim pociągiem z poznania. Z dzisiejszego punktu widzenia były to mało atrakcyjne łupy, ale wtedy po wojnie, kiedy brakowało wszystkiego każdy towar miał wzięcie. Dlatego nocne strzelaniny na Gumieńcach a także na drugiej stacji na obrzeżach Szczecina – w Podjuchach były normalnością w tym trudnym okresie. Każdego wieczora obsługa stacji zabarykadowywała się w budynku stacyjnym niczym na dzikim zachodzie i broniła się jak mogła. Ten niełatwy czas dla obrońców Gumieniec zakończył się dopiero 28 września 1945 roku kiedy to na prośbę polskich władz z Berlina Rosjanie przysłali specjalny oddział wojsk wewnętrznych NKWD, który przeprowadził oczyszczanie okolicznych lasów. Jak wspominają dawni, starzy Szczecinianie te leśne oddziały składały się zarówno z dezerterów z armii sowieckiej jak i rozbitków z niemieckiej armii, którzy nie potrafili wrócić do normalnego życia. I dopiero wtedy po oczyszczeniu lasów otaczających Szczecin dla stacji Gumieńce nadszedł okres relatywnego spokoju. Relatywnego, bo w miejsce sowiecko-niemieckich band pojawili się rodzimi bandyci, którzy także mieli ochotę na plądrowanie wagonów na terenie stacji Gumieńce. Dziś ta spokojna stacyjka nie nosi żadnych śladów pamięci o tamtych burzliwych czasach.
Kuranty Kremlowskie i zegar na Wieży Spasskiej w Moskwie
Kuranty Kremlowskie i zegar na Wieży Spasskiej w Moskwie
Cechą sowieckiej ekspansji z lat 1944-45 były bardzo różnorodne sposoby demonstrowania dominacji kraju rad nad zdobywanymi terenami. Niewątpliwie jednym z tych atrybutów było wprowadzanie czasu moskiewskiego. Tak oto 20 maja, 1945 roku w rozkazie numer cztery, wojskowy komendant okupowanego Berlina, generał Nikołaj Biersarin wydał znaczące rozporządzenie: "od teraz, do czasu wydania kolejnych rozporządzeń wprowadza się na terenie rosyjskiej strefy okupacyjnej w Niemczech jako oficjalny czas moskiewski."
Sowieccy urzędnicy zawsze dostosowywali się do czasu pracy centrali. Zawsze trzeba było być pod ręką jeśli zadzwonił telefon z Kremla. Dlatego dbali, by wszystkie podległe im organy okupacyjne działały w godzinach urzędowania wygodnych dla moskiewskich urzędników. Czas moskiewski dzieli od czasu środkowoeuropejskiego godzina, ale to Rosjanie, wiosną 1945 roku, dyktowali warunki, bo byli zdobywcami tej części Europy. Szczecin po usunięciu polskich władz, w połowie maja, faktycznie podlegał administracji sowieckiej na terenie wschodnich Niemiec i w związku z tym, tutaj też wprowadzono czas moskiewski. No i wszyscy, głównie Niemcy, bo oni byli krótkotrwałymi zarządcami cywilnymi Szczecina, ustawiali wskazówki zegarów według czasu kremlowskiego.
Gdy 9 maja Piotr Zaremba odzyskał władzę nad Szczecinem, a wraz z nim wróciła tu Polska, w oficjalnym rozporządzeniu zlikwidowano tę dziwaczną anomalię.
„Z dniem 10 lipca 1945 roku zostaje wprowadzony na terenie miasta Szczecin czas letni środkowoeuropejski” – nakazywał Zaremba. „Zegary uregulowane według czasu moskiewskiego należy cofnąć o jedną godzinę”.
Szczecińskie czasomierze zaczęły wybijać godziny tak samo jak w Poznaniu, Warszawie i Krakowie. I chyba była to pierwsza mini-desowietyzacja Szczecina.

Wały Chrobrego w 1945 r.
Wały Chrobrego w 1945 r.
Durchgangslager Hakenterasse - tak nazywano obozowisko Niemców przywożonych barkami z Zachodu, których wyładowywano rano w okresie maja i czerwca 1945 roku, gdy polskie władze usunięto z miasta.
Polak Jan Lesikowski, który przebywał wtedy w Szczecinie, tak wspominał tamten dramatyczny czas:
„Niemcy, ci co pouciekali, nadciągali ze wszystkich stron. Nad Odrą koło urzędu wojewódzkiego, na łące i na całym terenie, wszędzie były namioty. Niemcy leżeli jak śledzie, głodni. Przyjeżdżali tratwami czółnami, kutrami, parowozami. Wszystkie piwnice w mieście przeszukiwali za kartoflami. Jeść nie było co. My byliśmy w lepszej sytuacji, bo przywieźliśmy sobie zapas ziemniaków, ale cały obecny urząd wojewódzki zajęty był przez niemieckich uchodźców. Wielu z nich słaniało się na nogach. Gdy pytałem, skąd są, odpowiadali: z Koszalina, Stargardu, Pyrzyc, Gdańska i wreszcie z Piły.”

Ten nawrót Niemców zza Odry był wynikiem dążeń niemieckich komunistów by utrzymać Szczecin w niemieckich rękach ale i „spychologii” władz miast Pomorza zaodrzańskiego takich jak Stralsund czy Greifswald, które same bedac w tragicznej sytuacji aprowizacyjnej – wypychały przesiedleńców z powrotem do Szczecina.

Jak wspominał Jan Lesikowski: „Gdy widziałem, że cierpią głód straszny, ogarniał nas żal. Niemieckie normy wyżywienia oficjalnie nie istniały. Teoretycznie zarząd miejski był zobowiązany przynajmniej raz na parę dni zapewnić 100 gramów marmolady z cukrem i kilogram suchego grochu na głowę, ale te dostawy były nieterminowe i zdarzały się dłuższe przerwy, bo niemieckie władze komunalne zależały od rosyjskich władz okupacyjnych, a ci wydawali żywność dla Niemców w bardzo kapryśny sposób. Niewielką pomocą były tak zwane kuchnie ludowe, gdzie raz dziennie wydawano cienką zupę z liści pokrzyw, z liści buraków i łupin ziemniaków. Ta wodnista zupa musiała wystarczyć wielu osobom na cały dzień.

Kartka żywnościowa dla pracujących Niemców z 1945 r.
Kartka żywnościowa dla pracujących Niemców z 1945 r.
W naszej opowieści o Szczecinie z wiosny 1945 roku, przedstawiałem dotąd wspomnienia Polaków. A jak ten czas tuż po wojnie zachował się we wspomnieniach Niemców? Sięgnijmy po relacje szczecinianki, Brigidy Manzke.
„Życie powracających do Szczecina jest nie do opisania. Wielu mieszka w na wpół zasypanych domach, niektórzy zagrzebali się w podziemiach wałów na Hakenterasse, są to dzisiejsze Wały Chrobrego, żyją tam jak ludzie pierwotni. Życie w niezburzonych domach jest zbyt niebezpieczne, ze względu na Rosjan. Przeszukują oni wciąż domy w poszukiwaniu kobiet, wartościowych przedmiotów oraz - jak twierdzą - ukrywających się żołnierzy."
Ta ostatnia uwaga Brigide Manzke, to sygnał, że w mieście mogła ukrywać się pewna liczba byłych żołnierzy Wermachtu, czy SS, których zaskoczyło wejście Rosjan do miasta, i którzy trwali w mieszkaniach, licząc, że zdobędą cywilne ubrania i jakoś przedrą się za Odrę. Ilu było takich ukrywających się żołnierzy? Odpowiedź na to pytanie znają tylko sowieckie archiwa a te zamknięte są na grubą kłódkę. Niemcy żyli nędznie z racji rosyjskiego chleba, ale wydawanego tylko tym, którzy pracowali przy odgruzowywaniu miasta lub też służyli rosyjskim oddziałom okupacyjnym. Istniał jeszcze czarny rynek na Hohenzollernstrasse, czyli ulicy Krzywoustego w Szczecinie oraz Barnimstrasse, czyli dzisiejszej alei Piastów. Tam Niemcy sprzedawali wszystkie cenne rzeczy, które ktokolwiek chciał kupić, ale siłą rzeczy wyzbywano się takich domowych skarbów bardzo szybko. Brygide Manzke wspomina też, że Niemcy żywili się owocami z opuszczonych działek i starymi kartoflami. Wielkim problemem był powszechny tyfus i czerwonka, którą wzmagało powszechne niedożywienie. Jak wspomina - "niezliczeni ludzie umierali co dzień. Zagrzebywano ich byle gdzie, ja także wtedy chorowałam i dostałam gorączki tyfusowej. Nie wierzyłam już, że wrócę do życia”.
Brygide Manzke wyjechała do Szczecina. Trafiła po wojnie do Koblencji w zachodnich Niemczech i tam spisano jej wspomnienia ze Szczecina, z wiosny 1945 roku.


Przejście graniczne z Wolnego Terytorium Triestu do Włoch w latach 50.
Przejście graniczne z Wolnego Terytorium Triestu do Włoch w latach 50.
Hasło wolne miasto Szczecin dziś brzmi zupełnie jak bajka, ale przez długie miesiące maja i czerwca 1945 roku, kwestia ta zajmowała uwagę dziesiątek tysięcy ludzi w Szczecinie. Uparte plotki głosiły, że wskutek umów aliantów, Szczecin ma zostać wolnym miastem na wzór Gdańska w okresie międzywojennym.
Piotr Zaremba pisze o tej pogłosce, wspominając bardzo dramatyczny okres końca maja 1945 roku. Jak wspominał: "po Szczecinie krążyły przeróżne plotki, domysły i wyolbrzymione wieści, że Szczecin będzie wolnym miastem, że będzie to kondominium angielsko-polskie, że flota brytyjska już przybyła do Szczecina, że miasto będzie przyznane Czechosłowacji lub też, że będzie podzielone na trzy części: polską, czeską i niemiecką."
Jak pisze Zaremba „zdawałem sobie sprawę, że plotki te celowo inspirowane były elementem wielkiej wrogiej nam gry. Motyw czechosłowacki w pogłoskach o wolnym mieście Szczecin był odbiciem żądań władz w Pradze, które uważały, że jako członek koalicji antyhitlerowskiej muszą mieć jakiś udział w okupacji Niemiec. Szczecin, który znajduje się na końcowym odcinku Odry przed dopływem do Bałtyku, zdawał się być odpowiednią zapłatą dla Czechosłowacji. Kraju, który eksportował bardzo wiele swoich produktów barkami poprzez szlaki wodne na Łabie i na Odrze.
Czesi od lat międzywojennych snuli marzenia o swoim własnym dostępie do morza. Z kolei plotki o brytyjskiej kurateli nad Szczecinem były odbiciem marzeń Niemców, że Anglia wspaniałomyślnie weźmie na siebie obronę ludności niemieckiej przed Polakami. Zresztą plotki te w jakimś stopniu sprawdzą się za parę miesięcy, gdy Londyn przyśle misję, która będzie nadzorować wyjazd Niemców ze Szczecina do brytyjskiej strefy okupacyjnej Niemiec. Innym wzorem dla powstania ewentualnego wolnego miasta Szczecin mogło być "Wolne terytorium Triest". Mało kto pamięta, że po wojnie przez długie lata istniał taki twór, który stworzyli Brytyjczycy wobec sporu Włochów i Jugosłowian o to portowe miasto nad Adriatykiem. Triest jako wolne terytorium egzystował do 1954 roku, kiedy doszło do referendum, w którym zwyciężyła opcja włoska. Jugosłowianie musieli się obejść smakiem. Czy taki scenariusz możliwy był w Szczecinie? Jak się okazało nie, ale siła i uporczywość pojawiania się tych plotek w maju i czerwcu 1945 roku świadczą, że jakieś polityczne gry w tej kwestii musiały chyba być rozgrywane.

Stacja kolejowa Turzyn w 1940 r.
Stacja kolejowa Turzyn w 1940 r.
Okres po pierwszym wygnaniu ze Szczecina Polskiej administracji, to kronika ciągle wzrastającej ekspansji politycznej i terytorialnych niemieckich władz Szczecina. Dziś z perspektywy czasu widać, że musiała być to akcja skoordynowana przynajmniej z częścią władz sowieckich, a na pewno mająca wsparcie komunistów w sowieckiej strefie okupacyjnej. Niemieccy komuniści wpierw objęli swoją władzą cały Szczecina a teraz zabierają się za tereny wokół miasta. 27 maja 1945 r. niemiecki magistrat zaczyna organizować Landraturę, czyli urząd starosty dla powiatu Szczecina podmiejskiego. Landratem powiatu podmiejskiego Szczecin, został Erich Spiegel. Była ta nagroda pocieszenia za strącenie go z fotela burmistrza przez nowego przywódcę Niemców w Szczecinie, Ericha Wiesnera. O tym, że Rosjanie z komendantury wojennej zaczęli uważać Niemców za gospodarzy miasta świadczy fakt spotkania 31 maja 1945 roku komendanta Aleksandra Fiedotowa z niemieckim zarządem. Na naradzie ustalono, że uruchomiony zostanie specjalny pociąg, który przewozić będzie z miejscowości Barth za Odrą ekipy specjalistów do uruchomienia miasta. Ktoś tych specjalistów musiał załatwić, widać więc wyraźnie, że niemieckim komunistom w Szczecinie, pomagali ich towarzysze zza Odry. Deutsche Reichsbahn, niemiecka kolej także uruchomiła stałe połączenie między Pasewalkiem a stacją Szczecin-Turzyn. Wyznaczono niemieckich sołtysów dla każdej wsi w promieniu 30 km od miasta. Od 1 czerwca niemieccy urzędnicy przystępują do obsadzania wsi położonych na południe od Szczecina. Wszystko to działo się bez żadnej kontrakcji ze strony polskiej. Jak z goryczą pisał po latach Piotr Zaremba:
„nawet krótka nieobecność nasza w Szczecinie pociągała za sobą poważne skutki. Mało kto orientował się w tej sytuacji. Dla Warszawy Szczecin był odległym, mało realnym, niemal mitycznym miejscem”.
12345