Alkohol jako waluta wymienna był u schyłku wojny i w pierwszych tygodniach powojennych najpewniejszą walutą. Po pierwsze, ludzie uważali, że jest to artykuł pierwszej potrzeby, po drugie, rozmaite waluty albo już przestawały działać, a nowe jeszcze nie były wprowadzone, a po trzecie, alkohol był najlepszym środkiem wymiennym w relacjach z Armią Czerwoną, która wówczas decydowała niemal o wszystkim na Pomorzu Zachodnim.
Nic dziwnego, że ekipa operacyjna pod wodzą Piotra Zaremby, która wyruszyła do Szczecina z Piły, przygotowała się do wyjazdu zdobywając większe ilości spirytusu. Jak wspomina Zaremba:
„Nasi kwatermistrze pobrali żywność na trzy dni. Kilkadziesiąt chlebów, kaszę, cukier, kawę zbożową. Pieniędzy ze sobą nie zabieraliśmy. Ich wartość była bowiem zupełnie iluzoryczna, nie tylko w Szczecinie, ale nawet i w nieco już zagospodarowanej Pile. Pokwitowanie natomiast urzędowo dostałem na odbiór aż 40 litrów czystego spirytusu w jednej szklanej bani oddzielonej wiklinowym pokryciem i złożonej do kosza od bielizny, wymoszczonej słomą i pierzem. Była to wówczas, jak wspomniałem, ogólnie uznana moneta obiegowa. Sama ilość tego towaru świadczyła o znaczeniu naszej wyprawy, inne bowiem wyjeżdżające do poszczególnych powiatów grupy dostawały tylko 10 litrów tego płynu. My dostaliśmy 40 litrów”.
Co robiono z tym alkoholem? Ileś stron dalej czytamy we wspomnieniach Zaremby: „Trzeba nam było korzystać okresowo z naszego żelaznego kapitału, owych słynnych 40 litrów spirytusu, aby kupować informacje o miejscach ukrycia przez Niemców zapasów żywności. Czuwaliśmy nad tym skarbem razem z Franciszkiem Jamrożym, którego już wówczas upatrzyłem sobie na wiceprezydenta. Jak wielkiego uczucia strachu doznaliśmy kiedyś, gdy wchodząc wieczorem do gmachu na Odrą do naszego pokoju, nie znaleźliśmy tamtego skarbu spoczywającego zazwyczaj za parawanem. Pierwsze pytanie, które się nasuwało, to - kto w tej chwili tym spirytusem się upija i co zrobimy bez tej monety obiegowej? I ta radość, gdy stwierdziłem, że dla lepszego zabezpieczenia skarbu, ukryto go w kabinie telefonicznej, służącej nam obecnie za szafę do ubrań. Wówczas obejmując Szczecin, nie mieliśmy kłopotów ani z budżetem, ani z kasą, ani z księgowością i przepisami finansowymi. Natomiast mieliśmy z sobą alkoholomierz, no bo trzeba było wiedzieć, czy ktoś nie dolał wody i w miarkę krawiecką, by sprawdzić, czy poziom cennego płynu się nie obniżył. Rozmowy z delegacjami obu naszych milicji o przydział trzech litrów spirytusu były równie skomplikowane, jak późniejsze w 1946 roku moje rozmowy ze związkami zawodowymi o taryfę płac”.
Tak radzono sobie w tamtych czasach, a doświadczenia Zaremby nie były wyjątkowe. Przypomina się Gdańsk, gdzie proboszcz katolickiego kościoła Świętego Mikołaja ubłagał żołnierzy sowieckich, aby nie palili tego wspaniałego barokowego kościoła, mając przygotowane na podorędziu skrzynki z alkoholem. Rosjanie się zgodzili zadowolić bimbrem i w rezultacie do dzisiaj możemy podziwiać piękno baroku gdańskiego w świątyni Dominikanów.
Tak samo było w Kościołach Pokoju w Świdnicy i w Jaworze na Dolnym Śląsku, gdzie miejscowi Luteranie mieli przygotowane skrzynki z alkoholem. Gdy kolejne grupy Rosjan przychodziły z zamiarem spalenia tych drewnianych świątyń, wyciągano alkohol, którym przebłagiwano rozochoconych bojców armii sowieckiej. Jak się okazywało skutecznie. Nic dziwnego, że alkohol był wówczas towarem numer jeden.
Prezydent Piotr Zaremba za pomocą waluty spirytusowej uzyskiwał informacje o miejscach, w których Niemcy ukryli zapasy żywności. Takie informacje niezbędne dla wyżywienia ludności Szczecina były wtedy bezcenne