Pierwsi do Szczecina dotarli pocztowcy z Bydgoszczy, którzy zajęli porzuconą ogromną pocztę przy Bramie Portowej. Ale ten gigantyczny gmach ciężko było dostosować do pracy przy stosunkowo niewielkiej liczbie bydgoskich pocztowców. Jak wspomina nieoceniony Piotr Zaremba, „bydgoski desant” był w ogóle wynikiem przypadku, bo pocztowcy z miasta nad Brdą przybyli do Szczecina nie wskutek żadnego planowego działania, ani poleceń z Warszawy, ale ogólnego bałaganu jaki panował wtedy na polskich kresach zachodnich.
Bydgoscy pocztowcy dostali w swojej lokalnej dyrekcji polecenie, aby po kolei przejmować lokalne urzędy pocztowe tak daleko na zachód, jak tylko będzie to możliwe. No i bydgoszczanie po obsadzeniu wielu zachodniopomorskich miast, dotarli w końcu do Szczecina i zgodnie z poleceniem objęli największą pocztę w mieście. Tyle, że niedługo potem, osobno, przybyła do Szczecina grupa z Poznania. Byli to pocztowcy-aktywiści Polskiego Związku Zachodniego, którzy nie wiedzieli o ekspedycji z Bydgoszczy i także przyjechali obejmować szczecińską pocztę. Było ich 14 i przysłała ich poznańska dyrekcja okręgowa Poczty Polskiej, Telegrafów. I to oni otworzyli nową placówkę w poniemieckim urzędzie pocztowym przy ulicy Pocztowej. Wtedy nazywanie ulic od nazw najważniejszych urzędów ulokowanych na danej ulicy było normalną praktyką. Tym bardziej, że dawna niemiecka nazwa Gabelsberger-Strasse, ku czci niemieckiego pioniera stenografii, Franza Xaviera Gabelsbergera (1789-1849), nie kojarzyła się Polakom w Szczecinie z niczym znajomym.
Dnia 5 maja, w sobotę, uroczyście otworzono pierwszą polską pocztę. Informacja o możliwości nadania listu do bliskich, w mig obiegła szczecińskich Polaków. Jak wspomina Piotr Zaremba, tego dnia panował w urzędzie niespodziewanie duży ruch, gdyż wielu z nowo przybyłych, chciało koniecznie, pilnie powiadomić swoje rodziny o tym, jaki jest ich los. Wieczorem tego dnia do Poznania odjechał pod eskortą milicji pierwszy samochodowy ambulans pocztowy z polskimi listami. Przesyłek było tyle, że jedyny przywieziony z Poznania kasownik o nazwie „Szczecin 1”, już nie wystarczał. Na szczęście wyszukano stare niemieckie kasowniki z napisem „Stettin 11” (kod urzędu z Gabelsberger-Strasse), z których wypiłowano niemiecką nazwę. Znaczki stemplowano tylko datą, zaś polską nazwę miasta, urzędnicy z mozołem wypisywali ręcznie atramentem. Te pierwsze szczecińskie listy z odręczną adnotacją „Szczecin” były potem kolekcjonerskim rarytasem. A co było potem? Wstyd przyznać ale doszło do groteskowej „świętej wojny” między poznańską dyrekcją poczty a bydgoską. Urzędnicy z obu miast, z uporem godnym sprawy, spierali się jeszcze długo, kto ma tworzyć pocztę w metropolii nad Odrą. Co prawda minister w Warszawie orzekł, że to Bydgoszcz ma pierwszeństwo. To jednak Piotr Zaremba, który bardzo często wykorzystywał swoją władzę, jak tylko chciał, zignorował zarządzenie ministra poczty i stwierdził, że poznaniacy robią swoją robotę o wiele lepiej i szybciej, i na razie pozostaną na swoich stanowiskach. A oburzona tą samowolą Bydgoszcz, zasypywała warszawskie ministerstwo poczty protestami. Nie zmieniało to faktu, że to poznańscy pocztowcy otworzyli pierwszy urząd pocztowy w mieście nad Odrą.
Bydgoscy pocztowcy dostali w swojej lokalnej dyrekcji polecenie, aby po kolei przejmować lokalne urzędy pocztowe tak daleko na zachód, jak tylko będzie to możliwe. No i bydgoszczanie po obsadzeniu wielu zachodniopomorskich miast, dotarli w końcu do Szczecina i zgodnie z poleceniem objęli największą pocztę w mieście. Tyle, że niedługo potem, osobno, przybyła do Szczecina grupa z Poznania. Byli to pocztowcy-aktywiści Polskiego Związku Zachodniego, którzy nie wiedzieli o ekspedycji z Bydgoszczy i także przyjechali obejmować szczecińską pocztę. Było ich 14 i przysłała ich poznańska dyrekcja okręgowa Poczty Polskiej, Telegrafów. I to oni otworzyli nową placówkę w poniemieckim urzędzie pocztowym przy ulicy Pocztowej. Wtedy nazywanie ulic od nazw najważniejszych urzędów ulokowanych na danej ulicy było normalną praktyką. Tym bardziej, że dawna niemiecka nazwa Gabelsberger-Strasse, ku czci niemieckiego pioniera stenografii, Franza Xaviera Gabelsbergera (1789-1849), nie kojarzyła się Polakom w Szczecinie z niczym znajomym.
Dnia 5 maja, w sobotę, uroczyście otworzono pierwszą polską pocztę. Informacja o możliwości nadania listu do bliskich, w mig obiegła szczecińskich Polaków. Jak wspomina Piotr Zaremba, tego dnia panował w urzędzie niespodziewanie duży ruch, gdyż wielu z nowo przybyłych, chciało koniecznie, pilnie powiadomić swoje rodziny o tym, jaki jest ich los. Wieczorem tego dnia do Poznania odjechał pod eskortą milicji pierwszy samochodowy ambulans pocztowy z polskimi listami. Przesyłek było tyle, że jedyny przywieziony z Poznania kasownik o nazwie „Szczecin 1”, już nie wystarczał. Na szczęście wyszukano stare niemieckie kasowniki z napisem „Stettin 11” (kod urzędu z Gabelsberger-Strasse), z których wypiłowano niemiecką nazwę. Znaczki stemplowano tylko datą, zaś polską nazwę miasta, urzędnicy z mozołem wypisywali ręcznie atramentem. Te pierwsze szczecińskie listy z odręczną adnotacją „Szczecin” były potem kolekcjonerskim rarytasem. A co było potem? Wstyd przyznać ale doszło do groteskowej „świętej wojny” między poznańską dyrekcją poczty a bydgoską. Urzędnicy z obu miast, z uporem godnym sprawy, spierali się jeszcze długo, kto ma tworzyć pocztę w metropolii nad Odrą. Co prawda minister w Warszawie orzekł, że to Bydgoszcz ma pierwszeństwo. To jednak Piotr Zaremba, który bardzo często wykorzystywał swoją władzę, jak tylko chciał, zignorował zarządzenie ministra poczty i stwierdził, że poznaniacy robią swoją robotę o wiele lepiej i szybciej, i na razie pozostaną na swoich stanowiskach. A oburzona tą samowolą Bydgoszcz, zasypywała warszawskie ministerstwo poczty protestami. Nie zmieniało to faktu, że to poznańscy pocztowcy otworzyli pierwszy urząd pocztowy w mieście nad Odrą.