31-latek trafił w środę do szpitala w Bolesławcu - poinformowały ogólnopolskie media. Feralna partia wody pochodziła z rozlewni w Mirosławcu.
Firma wycofała z obrotu podejrzane produkty, sprawdza też dokąd trafiły te sprzedane i kontaktuje się z handlowcami.
- Zaznaczam, że są to działania prewencyjne. To nie jest tak, że mamy podstawy i konieczność zabierania ich z rynku. Obecnie wstrzymaliśmy sprzedaż, by całkowicie wyjaśnić sytuację - mówi Radiu Szczecin rzeczniczka spółki Martyna Węgrzyn.
W rozlewni w Mirosławcu w Zachodniopomorskiem, skąd pochodziły podejrzane butelki od rana trwa kontrola sanepidu. Na razie nie wykazała nieprawidłowości. - Sprawdzamy rutynowo całą linię produkcyjną, źródło, stosowane procesy dezynfekcji w zakładzie - wszelkie aspekty, które mogłyby mieć wpływ na jakość wody produkowanej przez tego producenta - twierdzi Krystyna Szołomicka z Wojewódzkiej Stacji Sanepidu w Szczecinie.
Pobrane z Mirosławca próbki będą badane w laboratorium w Szczecinie, jednocześnie trwają badania w laboratoriach producenta. Nie ma jednak decyzji o wstrzymaniu produkcji.
- Nie ma żadnych podstaw i potwierdziły to poranne analizy, że pozostałe produkty stanowiły jakiekolwiek zagrożenie dla zdrowia - twierdzi Węgrzyn.
W szczecińskich sklepach spokój. - Wszystko jest normalnie, po staremu. Paniki nie ma i mam nadzieję, że nie będzie - mówi jeden ze sprzedawców.
Mieszkańcy sprawy nie bagatelizują.
- Ależ to nieszczęście... Żeby ktoś się wodą kupioną w sklepie oparzył - stwierdził mężczyzna.
31-latek, który napił się zatrutej wody leży w szpitalu. Jest w dobrym stanie, ale ma poparzony przełyk. Zgrzewkę kupił w hurtowni w Bolesławcu. Według firmy Żywiec Zdrój, to podejrzane, że były w niej butelki wyprodukowane w innych miesiącach.
Poniżej oświadczenie Żywiec Zdrój S.A.
Materiał: TVN24/x-news Materiał: TVN24/x-news