Polacy wychodzą na ulice, bo mają problem z klasą polityczną - tak ostatnie manifestacje przeciwników i zwolenników rządu oceniają eksperci magazynu "Radio Szczecin na Wieczór".
- Klasa polityczna jest, widać, biologicznie niezdolna ani do kompromisu, ani do konsensusu i posługuje się z kolei znów obywatelami w rozwiązywaniu spraw, których sami nie są w stanie rozwiązać w parlamencie - uważa prof. Kika.
Według senatora Platformy Obywatelskiej Tomasza Grodzkiego, uczestnika pikiety Komitetu Obrony Demokracji, ta demonstracja była spontaniczna, a organizatorami nie byli politycy.
- Ludzie podchodzili do mnie i mówili, że od 1989 roku nie byli na żadnej demonstracji, ponieważ nie odczuwali takiej potrzeby. Natomiast w tej chwili mieli poczucie, że ich fundamenty demokracji, trójpodział władzy, poczucie wolności i tolerancji, są zagrożone - mówił Grodzki.
Poseł Prawa i Sprawiedliwości Michał Jach, który uczestniczył w manifestacji prorządowej ripostował, że demokracja nie jest w żaden sposób zagrożona, o czym świadczy fakt, że prawo do manifestowania swoich poglądów na ulicach ma każdy.
- Odbył się marsz przeciwko rządowi. Uczestnicy mogli mówić co im się żywnie podoba, nawet bzdury, bo takie są prawa demokracji i PiS w żadnej mierze tego nie ograniczyło - mówił Jach.
W miniony weekend ulicami Warszawy i wielu innych miast w Polsce przeszły tysiące osób w manifestacjach przeciwników i zwolenników rządu PiS.