Po dwóch dniach od ataku terrorystycznego, Berlin powoli wraca do normalnego życia. W stolicy Niemiec znów otwarto prawie 60 bożonarodzeniowych jarmarków. Tylko ten w dzielnicy Charlottenburg, gdzie doszło do zamachu, jest zamknięty, ogrodzony i pilnowany przez specjalne oddziały policji.
Nelly, która sprzedaje bożonarodzeniowe ozdoby mówi, że wszyscy pamiętają to, co wydarzyło się dwa dni temu, ale nie wolno dać się zastraszyć. - Mamy siedzieć w domu pod kocami? Trzeba pokazać odwagę. Jak będą chcieli powtórzyć zamach, to my zwykli ludzie i tak nic nie zrobimy. Martwi mnie tylko to co słyszałam dziś w radiu, że jarmarki mogą już nie być tak chętnie odwiedzane przez turystów - komentuje.
Podejrzany o zamach, 24-letni Tunezyjczyk, wciąż jest na wolności. Szuka go policja. Iwona, turystyka z Holandii, którą spotkaliśmy na jarmarku, zdaje sobie sprawę z zagrożenia, ale jak mówi, nie wolno dopuścić do tego, aby ktoś do końca zepsuł nam święta. - Berlin to otwarte miasto. Przyjeżdżam tutaj co roku, bo tu zawsze jest wspaniała, świąteczna atmosfera. Wierzę, że policja działa mądrze i winny zostanie złapany - przyznaje.
Do zamachu w stolicy Niemiec doszło w poniedziałek wieczorem. Według ustaleń policji, zamachowiec ukradł ciężarówkę polskiego kierowcy, a później wjechał samochodem w tłum zgromadzony na jarmarku bożonarodzeniowy. Zginęło 12 osób, w tym polski kierowca tira: uprowadzony i brutalnie zabity przez sprawcę. Rannych zostało 48 osób.