Amerykańska straż graniczna zakończyła poszukiwanie zaginionych marynarzy ze statku "El Faro", który w zeszłym tygodniu zatonął w okolicach wysp Bahama po tym, jak wszedł w obszar działania huraganu Joaquim.
- Każda decyzja o zakończeniu poszukiwań jest bardzo bolesna – podkreślał na konferencji prasowej kapitan Mark Fedor z amerykańskiej straży granicznej. Zaznaczył on, że służby ratownicze zrobiły wszystko, aby odnaleźć zaginionych marynarzy.
W ciągu ostatnich sześciu dni sprawdzono obszar o powierzchni 440 tysięcy kilometrów kwadratowych. Kontakt ze statkiem urwał się w zeszły czwartek. Kondolencje rodzinom ofiar złożył prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama.
28 amerykańskich i pięć polskich rodzin przeżywa tragedię. Zaginieni to doświadczeni marynarze, ukochani synowie i córki, kochający mężowie i ojcowie – napisał Barack Obama i dodał, że modli się za wszystkich, którzy zginęli. To największa morska katastrofa amerykańskiego statku od kilku dekad.
Polacy wezmą udział w wyjaśnianiu przyczyn zatonięcia amerykańskiego statku - w śledztwie chce uczestniczyć polska prokuratura. Przebieg wypadku odtworzą także specjaliści Państwowej Komisji Badania Wypadków Morskich we współpracy z amerykańską Narodową Radą do Spraw Bezpieczeństwa Transportu.
W ubiegłym tygodniu amerykańska straż graniczna zauważyła dryfujące ciało jednego z marynarzy, ale ze względu na fatalną pogodę mundurowi nie podjęli go z wody.
To stan techniczny mógł być przyczyną tragedii. Tak uważają marynarze, którzy niedawno służyli na jednostce. Ich relacje przytacza New York Times. Mężczyźni wskazują, że niektóre pomieszczenia bardzo łatwo wypełniały się wodą. Do tego wadliwe miały być żurawie do opuszczania łodzi ratunkowych, a kombinezony ratunkowe trzymano w jednym, osobnym pomieszczeniu. Tymczasem najczęściej marynarze mają je we własnych kajutach. Właściciele statku nie chcieli komentować tych konkretnych zarzutów. Powiedzieli jedynie, że jednostka przeszła wszelkie niezbędne testy.