Ponad sześćdziesiąt osób zginęło w pożarach w greckiej Attyce - twierdzi burmistrz Rafiny. To w tamtym regionie doszło do największej tragedii.
Ogień wybuchł w poniedziałek po południu na zalesionym obszarze i z powodu silnego wiatru rozprzestrzenił się. W regionach dotkniętych klęską żywiołową ogłoszono stan wyjątkowy.
Najwięcej ofiar jest w Mati we wschodniej Attyce. Greckie służby wciąż znajdują kolejne zwęglone ciała osób, które uciekając przed ogniem próbowały przedostać się na plaże. Wiele zostało uwięzionych w swoich domach czy samochodach. Są to często całe rodziny, w tym matki z dziećmi. Przez całą noc trwała akcja ratunkowa - jednostki straży przybrzeżnej i kilkudziesięciu użytkowników prywatnych łodzi zbierało tych, którzy schronili się na plażach. Byli oni przewożeni do portu w Rafinie, gdzie czekały karetki pogotowia. W sumie w ten sposób ewakuowano co najmniej 700 osób. Do tej pory wielu Greków poszukuje swoich bliskich.
Największe ogniska zapalne są w pobliżu Kinety - około 50 kilometrów na zachód od Aten i we wschodniej Attyce: w Mati, Rafinie i Nea Makri. Spłonęło tam co najmniej sto domów i dwieście samochodów. Ewakuowano sierociniec, obozy dziecięce i wojskowe kurorty. Przebywa tam wielu urlopowiczów.
W okolicach Rafiny prywatne łodzie ratują ludzi, którzy schronili się przed ogniem na plaży, a nawet w morzu. W akcji ratowniczej bierze też udział wojsko. Kilku turystów - prawdopodobnie z Danii - pozostaje zaginionych. Uciekając przed ogniem wsiedli na łódź, której do tej pory nie odnaleziono. Mieszkańcy terenów, które pustoszy żywioł, mówią, że wiele osób nie może wydostać się z domów.
Grecki premier Aleksis Tsipras przerwał wizytę w Bośni i Hercegowinie i wrócił do kraju. Grecja zwróciła się też o pomoc do Unii Europejskiej.