Władimir Putin nie wyśle rosyjskich żołnierzy na Białoruś - przekonuje na blogu Echa Moskwy historyk i analityk Mark Sołonin.
Po niedzielnej rozmowie telefonicznej Władimira Putina z prezydentem Białorusi Aleksandrem Łukaszenką, służba prasowa prezydenta Rosji podała, że strona rosyjska potwierdza gotowość współpracy, w ramach wojskowej Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym. Kreml nie poinformował, o jakie działania chodzi.
Rosyjski historyk Mark Sołonin napisał, że Rosja nie ma odpowiednich sił, aby na cudzym terytorium walczyć z regularną armią. Według eksperta, mogłoby dojść do sytuacji przypominającej wojnę w Czeczenii.
- Białoruś, to nie Czeczenia i nie Gruzja. To wielkie terytorium, pełne lasów, bagien i rzek - podkreśla rosyjski analityk. - Białoruś to też nie Ukraina - zaznacza Mark Sołonin dodając, że Białorusini w przeciwieństwie do Ukraińców nie roztrwonili sowieckiego arsenału, ale jeszcze go unowocześnili i wzmocnili. W ocenie historyka, Rosjanie nie poprą decyzji o wprowadzeniu wojsk na Białoruś, bo mają dość konfliktów zbrojnych i bardziej ich interesuje coraz trudniejsza sytuacja gospodarcza własnego kraju. Mark Sołonin zauważa, że rosyjskie społeczeństwo nie poprze takiej decyzji również dlatego, że na Białorusi nie ma „banderowców”, ani nikogo z Zachodu, a, jak się wyraził, "w prześladowanie rosyjskojęzycznej części społeczeństwa nie uwierzy nawet skończony ciemięga”.
Rosyjski ekspert dodaje, że białoruska armia to nie to samo, co milicja i OMON. Mark Sołonin podkreśla, że przed wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych ubiegający się o reelekcję Donald Trump tylko czeka, żeby spełnić swoją wyborczą obietnicę i „znowu uczynić Amerykę wielką”.