Prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę o podatku od marketów. Zakłada ona, że sklepy, których miesięczny przychód mieści się w granicach od 17 do 170 mln zł, zapłacą 0,8 proc. dodatkowego podatku. Natomiast te, które notują jeszcze wyższe zarobki, 1,4 proc. Nie obejmuje to jednak sprzedaży internetowej.
Zdaniem Waldemara Aspadarca, ekonomisty Uniwersytetu Szczecińskiego, nowy podatek zapłacą wszyscy, tylko nie same sieci wielkich sklepów. - Te przepisy mają się nijak do intencji. Ponieważ miał to być podatek obciążający hipermarkety, czyli miał być de facto powiązany z powierzchnią, a teraz tak nie jest. My wszyscy zapłacimy więcej. Drugi rodzaj przerzucalności to jest przerzucalność na dostawców, kooperantów - mówił dr Aspadarec.
Z tą opinią nie do końca zgadzał się Andrzej Gantner, przedstawiciel Polskiej Federacji Producentów Żywności. Jego zdaniem, to niekoniecznie oznacza podwyżki produktów na półkach.
- Jedynymi, którzy wyjdą cało z opresji, to ci, którzy mieli zapłacić. Natomiast tymi, którzy faktycznie zapłacą, to będą głównie dostawcy, bo na nich najłatwiej jest wywrzeć presję ceny. Natomiast jeśli chodzi o konsumentów, to uważam, że ten podatek nie będzie przerzucony wprost, szybko na konsumentów - komentował Gantner.
Michał Kostyk, prezes Zachodniopomorskiego Związku Pracodawców w Szczecinie podsumował, że i tak koniec końców każdy z nas odczuje tę zmianę przepisów we własnych portfelach. - Szeroko rozumianego handlu wielopowierzchniowego nie stać na to, żeby go skonsumować w zysku, bo zysk jest minimalny. Kto więc zapłaci? Zapłacą konsumenci. Z czego? To się okaże - oceniał Kostyk.
Nowe przepisy wejdą w życie 1 września. Rząd szacuje, że roczne wpływy do budżetu z tytułu tego podatku wyniosą blisko dwa mld zł brutto i według wstępnych założeń, mają one sfinansować część programu "Rodzina 500+".