Szczecin 1945 - bohaterowie, antybohaterowie i zwykli pionierzy
Radio SzczecinRadio Szczecin » Szczecin 1945 - bohaterowie, antybohaterowie i zwykli pionierzy
Generał Nikołaj Bułganin był pierwszym sowieckim ambasadorem przy komunistycznym PKWN (na zdjęciu w centrum, między gen. Michałem Rola–Żymierskim a marszałkiem Konstantym Rokossowskim) . Także potem jako przedstawiciel rządu ZSRS był wysyłany przez Stalina do władz „polski lubelskiej” z poleceniami natury politycznej. To on przekazał w połowie maja 1945 r. Bolesławowi Bierutowi, że polskie władze muszą opuścić Szczecin (Fot. Wojennyj album)
Generał Nikołaj Bułganin był pierwszym sowieckim ambasadorem przy komunistycznym PKWN (na zdjęciu w centrum, między gen. Michałem Rola–Żymierskim a marszałkiem Konstantym Rokossowskim) . Także potem jako przedstawiciel rządu ZSRS był wysyłany przez Stalina do władz „polski lubelskiej” z poleceniami natury politycznej. To on przekazał w połowie maja 1945 r. Bolesławowi Bierutowi, że polskie władze muszą opuścić Szczecin (Fot. Wojennyj album)
Objęcie władzy w Szczecinie przez pełnomocnika rządu „Polski Lubelskiej” Leonarda Borkowicza, który objął wielki gmach na wałach Chrobrego nie uszło uwadze dyplomatów z Londynu i Waszyngtonu. Powoływali się oni na ustalenia z konferencji w Jałcie ze stycznia 1945 r., że ostateczna linia zachodniej granicy Polski zostanie wskazana na konferencji pokojowej. W tym kontekście mówiono o linii Odry, ale główna część Szczecina jest za Odrą. Stalin obiecał i Brytyjczykom, i Amerykanom, że będzie akceptował ten stan rzeczy i skłoni polskie władze, by odwołały wojewodę Borkowicza, a przy okazji i prezydenta Zarembę ze Szczecina.
Życzenie Stalina, by polskie władze usunięto na jakiś czas ze Szczecina przekazał Bolesławowi Bierutowi, pełnomocnik rządu ZSRR, gen. Nikołaj Bułganin. Bierut przyuczony do natychmiastowego wykonywania życzeń Kremla, natychmiast nakazał Leonardowi Borkowiczowi i Piotrowi Zarembie wyjechać z miasta.
Wiadomość o nakazie opuszczenia miasta spadła na Piotra Zarembę akurat jak wracał z Poznania, był to dla niego grom z jasnego nieba. Jak wspomina: „był 16 maja, rano, jadąc do miasta od strony alei Piastów, spostrzegliśmy jakieś grupy ludzi na ulicach oraz poruszenie przy pakowanych ciężarówkach na placyku przed zarządem miejskim zobaczyliśmy dziwne zbiegowisko. Ktoś podszedł do nas, wykrzykując „władze Wojewódzkie szykują się do opuszczenia miasta”.
Zaremba został wezwany do Borkowicza i usłyszał, że on także musi opuścić miasto. Na domiar złego, akurat wieczorem poprzedniego dnia doszło do zajść między pijanymi rosyjskimi żołnierzami a polską ludnością. Wszyscy, wśród władz polskich w Szczecinie bali się wielkiego skandalu dyplomatycznego. No ale co było robić. Polscy politycy musieli opuścić Szczecin. Zaremba także spakował swoje manatki. Zapakował urzędników na ciężarówki i wyjechał do Stargardu.
Polityczne decyzje zapadały na znacznie wyższym szczeblu.
dr Kazimierz Flatau
dr Kazimierz Flatau
Dnia 2 maja 1945 roku w Poznaniu spotkała się grupa operacyjna dla utworzenia Uniwersytetu Szczecińskiego. Miejscem spotkania była składnica książek urządzona przez Niemców w Kościele Świętego Michała przy ulicy Stolarskiej w Poznaniu. Właśnie tu, z inicjatywy profesora Marka Kwieka, wyruszyła do Szczecina grupa operacyjna, której zadaniem było założyć filię Uniwersytetu Poznańskiego. Uprawnienia członków grupy były bardzo szerokie, ale i bardzo niesprecyzowane. Mieli po prostu przygotować wszystko do uruchomienia wyższej uczelni w Szczecinie. Szef grupy, chemik, doktor Kazimierz Flatau był kolegą z ławy szkolnej gimnazjum imienia Karola Marcinkowskiego w Poznaniu, samego prezydenta Piotra Zaremby.

Doktor Flatau tak oto pisał w swoim sprawozdaniu: ”W pierwszym rzędzie naszym obowiązkiem jest utworzenie oddziału administracji ogólnej Uniwersytetu Poznańskiego w Szczecinie. Następnie jako uprawniona jednostka Uniwersytetu Poznańskiego zaczęliśmy zabezpieczać, jako dobra nowego Uniwersytetu, biblioteki poniemieckie. Na następny plan poszły budynki na uczelnię, oraz bloki mieszkalne dla profesorów, asystentów, urzędników oraz niższych funkcjonariuszy uniwersytetu”.


Mało kto wie, że siedzibą Uniwersytetu Szczecińskiego miał być gmach przy ulicy Mickiewicza 66. Potem zamierzano przekazać na potrzeby uczelni dwa wielkie gmachy nad Odrą na Wałach Chrobrego, które póki co, wtedy zajmowała milicja. Jak pisał Piotr Zaremba: „Już wtedy zdawaliśmy sobie doskonale sprawę, że utworzenie wiosną 1945 roku polskiego Uniwersytetu w Szczecinie byłoby mocniejszym akcentem politycznym niż trudne, ale normalne procesy odbudowy miasta, a nawet wyniki spontanicznego zasiedlania. Byliśmy niestety odosobnieni w tym zamierzeniu i nie uzyskaliśmy potrzebnego poparcia”.

Zadecydowała, jak się zdaje obojętność władz w Warszawie.

Gdy w połowie maja1945 r. władze sowieckie zażądały, aby władze polskiego Szczecina wycofały się z miasta, wraz z nimi wyjechała też grupa inicjatywa Uniwersytetu Poznańskiego. Do zastanawiania się nad powołaniem uczelni humanistycznej w mieście nad Odrą powrócono w sierpniu 1945 roku, ale wtedy już Uniwersytet Poznański miał własne swoje kłopoty i póki co, sprawy zawieszono na czas nieokreślony. No i ta prowizorka trwała jeszcze bardzo długo. Uniwersytet Szczeciński powstał dopiero 1983 roku.
Gmach Urzędu Pocztowego (obecnie nr 1 w Szczecinie)
Gmach Urzędu Pocztowego (obecnie nr 1 w Szczecinie)
Pierwsi do Szczecina dotarli pocztowcy z Bydgoszczy, którzy zajęli porzuconą ogromną pocztę przy Bramie Portowej. Ale ten gigantyczny gmach ciężko było dostosować do pracy przy stosunkowo niewielkiej liczbie bydgoskich pocztowców. Jak wspomina nieoceniony Piotr Zaremba, „bydgoski desant” był w ogóle wynikiem przypadku, bo pocztowcy z miasta nad Brdą przybyli do Szczecina nie wskutek żadnego planowego działania, ani poleceń z Warszawy, ale ogólnego bałaganu jaki panował wtedy na polskich kresach zachodnich.

Bydgoscy pocztowcy dostali w swojej lokalnej dyrekcji polecenie, aby po kolei przejmować lokalne urzędy pocztowe tak daleko na zachód, jak tylko będzie to możliwe. No i bydgoszczanie po obsadzeniu wielu zachodniopomorskich miast, dotarli w końcu do Szczecina i zgodnie z poleceniem objęli największą pocztę w mieście. Tyle, że niedługo potem, osobno, przybyła do Szczecina grupa z Poznania. Byli to pocztowcy-aktywiści Polskiego Związku Zachodniego, którzy nie wiedzieli o ekspedycji z Bydgoszczy i także przyjechali obejmować szczecińską pocztę. Było ich 14 i przysłała ich poznańska dyrekcja okręgowa Poczty Polskiej, Telegrafów. I to oni otworzyli nową placówkę w poniemieckim urzędzie pocztowym przy ulicy Pocztowej. Wtedy nazywanie ulic od nazw najważniejszych urzędów ulokowanych na danej ulicy było normalną praktyką. Tym bardziej, że dawna niemiecka nazwa Gabelsberger-Strasse, ku czci niemieckiego pioniera stenografii, Franza Xaviera Gabelsbergera (1789-1849), nie kojarzyła się Polakom w Szczecinie z niczym znajomym.

Dnia 5 maja, w sobotę, uroczyście otworzono pierwszą polską pocztę. Informacja o możliwości nadania listu do bliskich, w mig obiegła szczecińskich Polaków. Jak wspomina Piotr Zaremba, tego dnia panował w urzędzie niespodziewanie duży ruch, gdyż wielu z nowo przybyłych, chciało koniecznie, pilnie powiadomić swoje rodziny o tym, jaki jest ich los. Wieczorem tego dnia do Poznania odjechał pod eskortą milicji pierwszy samochodowy ambulans pocztowy z polskimi listami. Przesyłek było tyle, że jedyny przywieziony z Poznania kasownik o nazwie „Szczecin 1”, już nie wystarczał. Na szczęście wyszukano stare niemieckie kasowniki z napisem „Stettin 11” (kod urzędu z Gabelsberger-Strasse), z których wypiłowano niemiecką nazwę. Znaczki stemplowano tylko datą, zaś polską nazwę miasta, urzędnicy z mozołem wypisywali ręcznie atramentem. Te pierwsze szczecińskie listy z odręczną adnotacją „Szczecin” były potem kolekcjonerskim rarytasem. A co było potem? Wstyd przyznać ale doszło do groteskowej „świętej wojny” między poznańską dyrekcją poczty a bydgoską. Urzędnicy z obu miast, z uporem godnym sprawy, spierali się jeszcze długo, kto ma tworzyć pocztę w metropolii nad Odrą. Co prawda minister w Warszawie orzekł, że to Bydgoszcz ma pierwszeństwo. To jednak Piotr Zaremba, który bardzo często wykorzystywał swoją władzę, jak tylko chciał, zignorował zarządzenie ministra poczty i stwierdził, że poznaniacy robią swoją robotę o wiele lepiej i szybciej, i na razie pozostaną na swoich stanowiskach. A oburzona tą samowolą Bydgoszcz, zasypywała warszawskie ministerstwo poczty protestami. Nie zmieniało to faktu, że to poznańscy pocztowcy otworzyli pierwszy urząd pocztowy w mieście nad Odrą.
Parada wozów strażackich w Kaliszu tuż powojnie
Parada wozów strażackich w Kaliszu tuż powojnie

Ta mała miejscowość w Wielkopolsce koło Kalisza zapisała się jednak w annałach Szczecina w maju 1945 roku. Miasto było wtedy ofiarą wielu pożarów i można tylko dywagować, ile z nich to były efekty podpaleń niemieckich dywersantów, ile z nich to było dzieło sowieckich żołnierzy, a ilu wreszcie szabrowników, którzy już zaczynali swój rabunek. Wóz strażacki z Opatówka przybył do Szczecina 30 kwietnia wraz z pięcioma strażakami i podpułkownikiem Stanisławem Pągowskim. Był to inspektor straży pożarnej na całe Pomorze Zachodnie, urzędującym w Pile, tymczasowej stolicy Pomorza Zachodniego. Podpułkownik Pągowski postanowił zobaczyć sytuację na miejscu. Łuny ognia na tle nocy, które w dramatyczny sposób ubarwiały sylwetkę Szczecina, były dla niego wystarczającą odpowiedzią. Podpułkownik Pągowski zajął pierwszą strażnicę ogniomistrzów przy ulicy Grodzkiej, która cudem ocalała ze zniszczonej większości starówki.

Wóz z Opatówka i jedna motopompa obsługiwana przez poczciwą klacz musiała wystarczyć. Starsi szczecinianie wspominają, że polski wóz strażacki, który śmigał po ulicach szczecińskich, największe wrażenie robił na szczecińskich Niemcach. Był dla nich symbolem nowej polskiej władzy nad miastem. Jego znaczenie propagandowe trudno przecenić. Pułkownik Pągowski stworzył pierwszą ekipę strażaków, uznał, że jako tako opanował sytuację i wrócił do Piły. Jego obowiązki przejął pułkownik pożarnictwa Tadeusz Busz, któremu pomagał porucznik Stefan Depczyński, który w szczecińskiej straży pożarnej doczekał się aż emerytury.

Jak wszystkie egzotyczne pojazdy poniemieckie z tamtego czasu, wóz z Opatówka prawdopodobnie dożył swoich lat w połowie lat 50. i po cichu, i bez większych fanfar został oddany do kasacji. Nikt już nie pamięta, jakiej był marki, ale polscy strażacy używali wtedy poniemieckich wozów z lat wojny: Magirusów-Deutzów, Horchów, Mercedesów, Opli i Steyerów.

W maju 1945 roku wóz z Opatówka był symbolem obecności Polski na ulicach Szczecina. I to było wtedy chyba najważniejsze.
Horch 901 strażacki
Horch 901 strażacki

Zaniemyśl Magirus deutz 1948
Zaniemyśl Magirus deutz 1948
Steyer 270 w Gdańsku
Steyer 270 w Gdańsku
Mercdes L1500 s z Rzeszowa
Mercdes L1500 s z Rzeszowa
Saperzy z 5. Mazurskiego Pułku Saperów i odbudowany most kolejowy na Regalicy
Saperzy z 5. Mazurskiego Pułku Saperów i odbudowany most kolejowy na Regalicy
W kwietniu 1945 r. Niemcy wycofując się, wysadzili w centrum Szczecina wszystkie przejazdy kolejowe przez Odrę. Trzeba było więc używać żmudnej objazdowej trasy, w trakcie której pociąg przyjeżdżał przez trzy wiadukty kolejowe - nad Regalicą, Parnicą i Odrą Zachodnią. Rosjanie, którzy tą drogą zaopatrywali swój silny garnizon w Szczecinie, zbudowali na miejscu wysadzonych przez Niemców przejazdów kolejowych drewniane, prowizoryczne konstrukcje. I te właśnie drewniane mosty napawały grozą wszystkich pasażerów, którzy podróżowali do stacji Szczecin Gumieńce. To tam kończyły jazdę pociągi z Poznania. Dalej trzeba było iść do centrum miasta na piechotę. W pierwszych miesiącach po ucieczce Niemców, trasa do stacji Szczecin Główny była jeszcze zniszczona i zawalona gruzem.

Jak wspominał nieoceniony prezydent Piotr Zaremba: „Starzy szczecinianie pamiętali, z jakimi perypetiami odbywał się (...) przejazd wąskim, drewnianym jednokierunkowym pomostem ułożonym między szynami toru kolejowego na wysokości sześciu pięter nad wodą Odry. Gdy mostem przejechać miał pociąg, wówczas zamykano trasę mostową, a pojazdy oczekiwały na przejazd pociągu, aby jadąc powoli za nim zrobić miejsce tym autom, które od dawna już oczekiwały na przejazd w drugą stronę. Wszystko to odbywało się na drewnianej, prowizorycznej konstrukcji saperskiej wznoszącej się wysoko nad wodą. Ci lękliwi mówili, że most trzeszczy. Inni znów narzekali, że się chwieje w czasie przejazdu pociągu. Faktem było, że znajdowali się podróżni, którzy korzystając z tego, że pociąg przejeżdżał przez most szybkością piechura, na wszelki wypadek wysiadali i przechodzili przez niego piechotą w bezpiecznej od pociągu odległości. Ileż to razy przejeżdżałem przez ten most” -wspominał Zaremba. „Koła auta wkleszczone w szpary między deski napierały na dyle przy chybotliwych poręczach, a przejazd zimą przy oblodzonej drewnianej nawierzchni był istotnie nieprzyjemnym przeżyciem. Po zapadnięciu zmroku zamykano most dla ruchu drogowego, a reflektory oświetlały tylko trasę w czasie przejazdu pociągów.”

Nic dziwnego, że taki most grozy nikogo nie zachwycał. I taka sytuacja trwała przez cały rok 1947, aż do początku 1948 roku. Późną jesienią 1947 roku, saperzy wojskowi z 5. Mazurskiego Pułku Saperów zaczęli prace nad budową trzech prowizorycznych mostów drogowo-kolejowych nad Odrą Zachodnią, Parnicą i Odrą Wschodnią. Były to wojskowe mosty angielskie typu Bailey’a, przeznaczone do jednokierunkowego ruchu samochodowego.

No cóż, dzisiaj ktoś, kto dojeżdża do Szczecina, w ogóle nie myśli o takich sprawach. Dzisiaj wiadukty nad Regalicą i Odrą Zachodnią noszą efektowne nazwy mostów Pomorzan i Gryfitów, które wybrali dla nich szczecinianie w medialnych plebiscytach.

A cała opowieść o trzęsących i chyboczących się mostach grozy brzmi jak jakaś opowieść ze złego snu.
Trasa Podjuchy- Gumieńce

Wiadukty kolo Podjuch i Ustowa wiodące od stacji Szczecin Podjuchy do stacji Szczecin Gumieńce. W 1945 r. ich przejechanie wymagało żelaznych nerwów (trasa niebieska). Na szaro - obecna trasa pociągów jadących do stacji Szcecina Główny.
Bimbrownik złapany na gorącym uczynku przez milicję, 1945 r. Jeszcze dlugo po wojnie spirytus był walutą wymienną zastępującą pieniądze. W naturalny sposób stymulowało to rozwój plagi bimbrownictwa
Bimbrownik złapany na gorącym uczynku przez milicję, 1945 r. Jeszcze dlugo po wojnie spirytus był walutą wymienną zastępującą pieniądze. W naturalny sposób stymulowało to rozwój plagi bimbrownictwa
Alkohol jako waluta wymienna był u schyłku wojny i w pierwszych tygodniach powojennych najpewniejszą walutą. Po pierwsze, ludzie uważali, że jest to artykuł pierwszej potrzeby, po drugie, rozmaite waluty albo już przestawały działać, a nowe jeszcze nie były wprowadzone, a po trzecie, alkohol był najlepszym środkiem wymiennym w relacjach z Armią Czerwoną, która wówczas decydowała niemal o wszystkim na Pomorzu Zachodnim.
Nic dziwnego, że ekipa operacyjna pod wodzą Piotra Zaremby, która wyruszyła do Szczecina z Piły, przygotowała się do wyjazdu zdobywając większe ilości spirytusu. Jak wspomina Zaremba:
„Nasi kwatermistrze pobrali żywność na trzy dni. Kilkadziesiąt chlebów, kaszę, cukier, kawę zbożową. Pieniędzy ze sobą nie zabieraliśmy. Ich wartość była bowiem zupełnie iluzoryczna, nie tylko w Szczecinie, ale nawet i w nieco już zagospodarowanej Pile. Pokwitowanie natomiast urzędowo dostałem na odbiór aż 40 litrów czystego spirytusu w jednej szklanej bani oddzielonej wiklinowym pokryciem i złożonej do kosza od bielizny, wymoszczonej słomą i pierzem. Była to wówczas, jak wspomniałem, ogólnie uznana moneta obiegowa. Sama ilość tego towaru świadczyła o znaczeniu naszej wyprawy, inne bowiem wyjeżdżające do poszczególnych powiatów grupy dostawały tylko 10 litrów tego płynu. My dostaliśmy 40 litrów”.

Co robiono z tym alkoholem? Ileś stron dalej czytamy we wspomnieniach Zaremby: „Trzeba nam było korzystać okresowo z naszego żelaznego kapitału, owych słynnych 40 litrów spirytusu, aby kupować informacje o miejscach ukrycia przez Niemców zapasów żywności. Czuwaliśmy nad tym skarbem razem z Franciszkiem Jamrożym, którego już wówczas upatrzyłem sobie na wiceprezydenta. Jak wielkiego uczucia strachu doznaliśmy kiedyś, gdy wchodząc wieczorem do gmachu na Odrą do naszego pokoju, nie znaleźliśmy tamtego skarbu spoczywającego zazwyczaj za parawanem. Pierwsze pytanie, które się nasuwało, to - kto w tej chwili tym spirytusem się upija i co zrobimy bez tej monety obiegowej? I ta radość, gdy stwierdziłem, że dla lepszego zabezpieczenia skarbu, ukryto go w kabinie telefonicznej, służącej nam obecnie za szafę do ubrań. Wówczas obejmując Szczecin, nie mieliśmy kłopotów ani z budżetem, ani z kasą, ani z księgowością i przepisami finansowymi. Natomiast mieliśmy z sobą alkoholomierz, no bo trzeba było wiedzieć, czy ktoś nie dolał wody i w miarkę krawiecką, by sprawdzić, czy poziom cennego płynu się nie obniżył. Rozmowy z delegacjami obu naszych milicji o przydział trzech litrów spirytusu były równie skomplikowane, jak późniejsze w 1946 roku moje rozmowy ze związkami zawodowymi o taryfę płac”.

Tak radzono sobie w tamtych czasach, a doświadczenia Zaremby nie były wyjątkowe. Przypomina się Gdańsk, gdzie proboszcz katolickiego kościoła Świętego Mikołaja ubłagał żołnierzy sowieckich, aby nie palili tego wspaniałego barokowego kościoła, mając przygotowane na podorędziu skrzynki z alkoholem. Rosjanie się zgodzili zadowolić bimbrem i w rezultacie do dzisiaj możemy podziwiać piękno baroku gdańskiego w świątyni Dominikanów.
Tak samo było w Kościołach Pokoju w Świdnicy i w Jaworze na Dolnym Śląsku, gdzie miejscowi Luteranie mieli przygotowane skrzynki z alkoholem. Gdy kolejne grupy Rosjan przychodziły z zamiarem spalenia tych drewnianych świątyń, wyciągano alkohol, którym przebłagiwano rozochoconych bojców armii sowieckiej. Jak się okazywało skutecznie. Nic dziwnego, że alkohol był wówczas towarem numer jeden.

zaremba bimber

Prezydent Piotr Zaremba za pomocą waluty spirytusowej uzyskiwał informacje o miejscach, w których Niemcy ukryli zapasy żywności. Takie informacje niezbędne dla wyżywienia ludności Szczecina były wtedy bezcenne
Hakenterasse w 1937 r. Czy juz wtedy używano nazwy Wały Chrobrego?
Hakenterasse w 1937 r. Czy juz wtedy używano nazwy Wały Chrobrego?

Wały Chrobrego to polska nazwa na „Hakenterasse” - tarasy Hakena, którą to nazwą uczczono przebudowany w końcu XI wieku dawny teren szczecińskich wojskowych fortów Leopolda. Nową, tarasowo usypaną skarpę, nazwano imieniem Hermanna Hakena, burmistrza Szczecina z lat 1878-1907. Po przemianowaniu tarasów w 1945 roku na Wały Chrobrego - jest to jedna z najbardziej znanych w Polsce nazw związanych ze Szczecinem. Nic dziwnego,że nikt w chwili końca wojny nie miał ochoty na używanie jako adresu nowej polskiej władzy - nazwy ku czci pruskiego burmistrza.
Nazwa Wały Chrobrego pojawia się we wspomnieniach Piotra Zaremby w kontekście dnia 30 kwietnia 1945 roku. Jak wspominał Zaremba w swoich memuarach z 1977 roku – tego dnia
„po uroczystym akcie wciągnięcia flagi na budynek dawnej rejencji odbyła się krótka odprawa przybyłych. Milicja wraz ze swoim porucznikiem przystąpiła do objęcia drugiego gmachu po budynku dawnej rejencji położonego na wysokim bulwarze, górującym nad portem”.
Jak pisze Zaremba: „Bulwarowi temu nadaliśmy nazwę Wały Chrobrego, która nierozłącznie już związała się z nowym Szczecinem”.
Tyle Zaremba. Trzeba przyznać, że pierwszy polski prezydent Szczecina miał bardzo silny zmysł propagandowego PR-u. Wiedział, że centrum polskiej władzy musi mieć adres podkreślający powrót do epoki z X wieku, kiedy to Szczecin podporządkowany był Polsce. Ale czy Zaremba nie nawiązał już do nazwy, którą gdzieś wcześniej usłyszał? Tu sięgamy po wspomnienia prof. Henryka Olszewskiego o Zygmuncie Wojciechowskim, liderze Polskiego Związku Zachodniego. To bardzo zastanawiający zapis. Jak pisze Olszewski: „na otwartej pocztówce z wycieczki do Szczecina, w roku 1937 Zygmunt Wojciechowski pisał: "Zwiedzaliśmy dziś Wały Chrobrego, to tu powojnie rezydować będzie polski wojewoda Pomorski”.
facet

Prof. Zygmunt Wojciechowski, lider Polskiego Związku Zachodniego

Oczywiście to, że Zygmunt Wojciechowski w czasie wizyty w Szczecinie przed wojną widział w budynku na Wałach Chrobrego siedzibę polskich władz, nie musi być niczym dziwnym. Wojciechowski już przed 1939 roku twardo wierzył, w ustanowienie nowej polskiej granicy na zachodzie ze Szczecinem włącznie. Pytanie jednak, czy takie sformułowanie „Wały Chrobrego” mogło znaleźć się na tej pocztówce 1937 roku? Zapytałem o to profesora Stanisława Żerkę z Instytutu Zachodniego, który przyznał, że wiele razy słyszał o istnieniu tej legendarnej pocztówki, a nawet szukał jej w zbiorach. W tekście wspomnieniowym Olszewskiego podana jest nawet sygnatura, pod którą miała być przechowywana ta pocztówka w zbiorach Instytutu, ale mimo poszukiwań prof. Żerko jej nie odnalazł.
No i zostajemy sami z pytaniem, czy Piotr Zaremba przyjeżdżając ze Szczecina, miał już tą nazwę w uszach? Czy ją słyszał już przed wojną, czy wymyślił ją w czasie wizyty w Szczecinie w 1937 roku właśnie Zygmunt Wojciechowski? A może nazwa Wały Chrobrego to jednak dzieło Zaremby, a prof. Jabłoński użył jej już po wojnie w odniesieniu do pocztówki Wojciechowskiego, na zasadzie podświadomego nawyku?
Chyba nie dowiemy się tego nigdy, ale warto odnotować to pytanie, które zainteresuje każdego, kogo ciekawi historia Szczecina.
Szczecin i Poznań
Szczecin i Poznań
Jeśli przyrównać polski Szczecin w maju 45 roku do słabego oseska, to ojcem chrzestnym tego dzieciątka był Poznań. To stolica Wielkopolski, w pierwszych tygodniach polskiej obecności nad Odrą pomagała najbardziej miastu nad Odrą, które było tak naprawdę niemal odcięte od świata. Urzędnicy w Warszawie nie zdawali sobie sprawy z trudności z jakimi musiał zmagać się prezydent Piotr Zaremba.
Poznań był ośrodkiem polskiej myśli zachodniej i Polskiego Związku Zachodniego – organizacji z piękną, przedwojenną tradycją.

Już w niedzielę 29 kwietnia doszło do narady między wojewodą poznańskim Michałem Gwiazdowiczem, wicewojewodą Feliksem Widy-Wirskim i działaczami Polskiego Związku Zachodniego. Zwołano naradę i do starostów województwa poznańskiego wysłano telefonogram z poleceniem dostarczenia do Poznania co najmniej jednego samochodu ciężarowego z każdego powiatu. W poniedziałek 30 kwietnia w sali konferencyjnej poznańskiego Urzędu Wojewódzkiego, wojewoda Gwiazdowicz rzucił hasło
zaludnienia Szczecina osadnikami z Poznania. Jak mówił:

„Musimy w ciągu tygodnia przerzucić 10 tysięcy osadników z Poznania do wyludnionego miasta. Wojna jeszcze trwa, ale jej zwycięski koniec jest bliski. Nie można zwlekać. Trzeba już teraz osadzić w Szczecinie jego pierwszych polskich mieszkańców. Jest to działanie polityczne najwyższej, unikalnej rangi”.


PZZ Polacy zachód woła
Pierwsze, ręcznie robione plakaty Polskiego Związku Zachodniego


I tak rozpoczęła się operacja zbierania ochotników na wyjazd do stolicy Pomorza. Pierwsza ekipa wyjechała samochodami już w dniu 3 maja przed południem, druga zaś specjalnym pociągiem tego samego dnia po południu. Praktyczni Poznaniacy wiedzieli, że na pierwszy rzut muszą jechać fachowcy od uruchomienia infrastruktury miasta. W skład pierwszej ekipy wchodził dobrze zmotoryzowany oddział poznański straży pożarnej oraz kompania milicji. Ponadto przewidywano wysłanie grupy pocztowo-telegraficznej i zespołu poznańskich tramwajarzy oraz kolejarzy. Zmobilizowano ekipy remontowo-budowlane oraz grupy służby zdrowia. Dzięki energicznie przeprowadzonej kampanii informacyjnej listy kandydatów na wyjazd wypełnione zostały w ekspresowym tempie. Byli wśród nich rzemieślnicy, robotnicy, kupcy, inżynierowie. Niemal wszyscy pochodzili z Poznania lub województwa poznańskiego.


Zachowała się lista obejmująca nazwiska pierwszych 657 osób i informacje o ich wieku i zawodzie. Przeważali ludzie młodzi, choć nie brakło i starszych. Wiek ich wahał się od 18 do 68 lat. Na tej liście znalazła się też grupa 24 tramwajarzy poznańskich, którzy mieli uruchomić zniszczoną komunikacje miejską w Szczecinie. Prasa poznańska podawała, że w ciągu tych kilku dni kluczową rolę odegrał prof. Zygmunt Wojciechowski, ówczesny dyrektor Instytutu Zachodniego. Ogłosił, że Polski Związek Zachodni obejmuje kierownictwo nad akcją osiedleńczą i ogłosił patronat Poznania nad Szczecinem. Zapowiedział wyjazd blisko 1000 osadników do Szczecina. Każdy z wyjeżdżających otrzymywał specjalny dokument przesiedleńczy wystawiony przez Polski Związek Zachodni oraz prowiant na 10 dni. Malo kto z nich podejrzewał, jak ciężkie warunki czekają na nich w mieście Gryfa.
Plakat Komunistycznej Partii NIemiec z 1945 r.
Plakat Komunistycznej Partii NIemiec z 1945 r.
Szczecinem od 3 maja rządziło tak naprawdę dwóch prezydentów. Prezydent
Polski, czyli Piotr Zaremba i w dzielnicy niemieckiej, niemiecki burmistrz Erich Spiegel. Ten ostatni był przedstawicielem komitetu Wolne Niemcy. W czasie wojny zdezerterował z Wermachtu i przyłączył się do sowieckiego oddziału partyzanckiego. Tam wyłuskało go NKWD i skierowało na specjalny kurs przygotowujący burmistrzów niemieckich w wyzwalanych miastach, a za takie uważano Szczecin.
Erich Spiegel miał duże ambicje, ale nie bardzo sobie radził z gospodarowaniem grodem nad Odrą. Tym bardziej, że do miasta zaczęło wracać coraz więcej Niemców, którzy opuścili miasto na skutek rozkazu władz hitlerowskich, ale teraz wracali i chcieli
na nowo objąć dawne mieszkania. Bardzo często było to niemożliwe, przede wszystkim niezwykle trudne było ich wyżywienie. Na początku maja Niemców było około 6 tysięcy ale już w połowie tego miesiąca, ponad 13 tysięcy.
W tle tego procesu powrotu Niemców do swojego miasta, było jeszcze inne zjawisko. Grupa komunistów na czele z Ernstem Wiesnerem (wspominaliśmy o nim już w naszych felietonach, jako o autorach przywitania Armii Czerwonej wkraczającej do Szczecina), była bardzo niezadowolona, że to socjaldemokrata rządzi miastem, a nie komuniści, którzy, wydawało się, byli najbliżsi ideologicznie Sowietom. Jednak Rosjanie przez dłuższy czas, trzymali stronę Ericha Spiegla.

Erich Wiesner teraz
Ernst Wiesner, komunistyczny niemiecki burmistrz Szczecina od 21/23 maja 1945


Wreszcie, grupa komunistów, mimo nawyku posłuszeństwa wobec „towarzyszy radzieckich” – Ekipa Wiesnera, przystąpiła do działania. 20 maja wydała memorandum komunistów i burmistrzostwa miasta Szczecina do komendantury wojskowej. Krytykowali w nich sytuację niemieckiej ludności, popełniane na nich gwałty, brak żywności, wysoką śmiertelność niemowląt, brak lekarzy i jako panaceum zaproponowali oddanie pełnej władzy lokalnej w ręce niemieckie, powołanie sił samoobrony, oraz przyznanie Niemcom budynku na Wałach Chrobrego.
Ten napływ pewności siebie Niemców, wydawał się przynosić sukcesy, gdy 17 maja Rosjanie zmusili Piotra Zarembę do opuszczenia miasta. W tej sytuacji niemieccy komuniści przejęli pełną władzę nad miastem. Obalili Ericha Spiegla z SPD i jedynym burmistrzem został Erich Wiesner. Jako demonstrację swojego wzmocnionego znaczenia
Wiesner zorganizował wiec 27 maja, ku entuzjazmowi tłumu ogłosił: „szczecin jest niemiecki!”.
Rosjanie pozwalając Niemcom na takie demonstracje najwyraźniej grali z Polakami w kotka i myszkę.

PŁK Aleksander Fiedotow — komendant wojenny Szczecina
Wojskowy sowiecki komendant Szczecina Płk Aleksander Fiedotow. Prowadził zręczna gre lawirując miedzy aspiracjami Polaków do objęcia miasta a utrzymywaniem Niemców w przeświadczeniu, że ich nadzieje na utrzymanie metropolii nad Odra w niemieckich rękach, nie są bez szans.
Firlik z rodziną
Firlik z rodziną
Teofil Firlik pochodził z rodziny stolarzy. Podobnie jak ojciec i bracia do 1939 roku pracował w Fabryce Mebli w Swarzędzu. Po wybuchu wojny wskutek konfliktu z miejscowym Niemcem, który pragnął przejąć dom Firlików, rodzina pana Teofila musiała
opuścić Swarzędz i wyjechać do Starachowic, do Generalnej Guberni, gdzie mężczyźni znaleźli pracę w miejscowej fabryce zbrojeniowej. W kwietniu 1945 roku, po ucieczce Niemców z Wielkopolski, Firlikowie są już ponownie w Swarzędzu. Za namową kuzyna ojca, Teofil Firlik przystępuje do miejscowej drużyny strażackiej, która została wysłana z Poznania do Szczecina, w celu opanowywania pożarów, które trawiły miasto. Nad Odrę
ekipa przybywa 4 maja 1945 roku. Strażacy zamieszkali w remizie przy dzisiejszej ulicy
Grodzkiej. Ocalała ona jakimś cudem, z wojennej pożogi i była pierwszą siedzibą
polskiej straży pożarnej w mieście. Pożary wybuchają co i rusz z rozmaitych przyczyn. Strażacy mają więc pełne ręce roboty.
9 maja ekipa, w której służy Teofil Firlik otrzymuje pilne wezwanie do pożaru w odległej od centrum dzielnicy Krzekowo. Na skrzyżowaniu ulicy Jagiellońskiej i alei Piastów, wóz strażacki zderza się z pędzącą z naprzeciwka sowiecką ciężarówką wojskową, kierowaną przez nietrzeźwego kierowcę. Ginie Teofil Firlik a dwóch jego kolegów strażaków jest ciężko rannych wypadku.
Dziś można tylko domniemywać, dlaczego śmierć Firlika wywołała tak ogromne wrażenie na wszystkich ówczesnych szczecińskich Polakach. Emocje te oddaje tekst specjalnego plakatu, rozlepionego 10 maja na murach Szczecina:

Odezwa ws Firlika 24 Maja 1945 Od Agi CDP
Odezwa ws Firlika 24 Maja 1945

„Obywatele, jeden z naszej awangardy, strażak Firlik, w wypełnianiu ciężkich obowiązków, padł na posterunku. Eksportacja zwłok ze strażnicy pożarnej przy ulicy Mönchenstrasse do Kościoła Farnego Świętego Jana Chrzciciela odbędzie się jutro, dnia 11 maja 1945 roku o godzinie 8. Uczcijmy jego pamięć tłumnym wzięciem udziału w pogrzebie. Dokumentując w ten sposób, gotowość do każdych czynów ofiarnych w obronie naszego grodu, Szczecina.”

10 Maja 1945 Pogrzeb Teofila Firlika
10 Maja 1945 Pogrzeb Teofila Firlika

Czemu wypadek samochodowy wywołał aż takie wzburzenie? Czy liczny udział polskich pionierów w pogrzebie - trumnie Firlika towarzyszyła orkiestra polskich strażaków, w galowych mundurach z polskimi orzełkami – był protestem przeciwko skandalicznemu zachowywaniu się żołnierzy sowieckich w mieście? A może władze polskie wobec groźby powrotu miasta do Niemiec potrzebowały jakichś demonstracji, obecności Polaków w mieście? Tak czy inaczej, Teofil Firlik został uroczyście pochowany na terenie kościoła
Świętego Jana Chrzciciela, przy dzisiejszej ulicy Bogurodzicy. Pamięć o nim, była na tyle silna, że parę miesięcy potem, jego imieniem nazwano ulicę Mnisią. W 1958 roku tamtej ulicy przywrócono tradycyjną nazwę - Grodzka a imię Firlika dostała ulica Mosiężna w dzielnicy Drzetowo-Grabowo, która nosi to miano do dziś. W 1974 roku szczątki strażaka przeniesiono na Cmentarz Centralny, zaś Teofil Firlik został patronem memoriału konkursu strażaków, który odbywa się w Szczecinie od 1985 roku.


Tablica ku czci Teodora Firlika
Tablica ku czci Teodora Firlika
123456