Nie żyje najstarszy Żołnierz Wyklęty. Zmarł major Andrzej Kiszka pseudonim "Dąb". W listopadzie tego roku skończyłby 96 lat.
Czekał na kasacje wyroku komunistycznego sądu. Historia tego człowieka, to gotowy scenariusz na film.
Andrzej Kisza po II wojnie światowej walczył w siłach Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. 1954 rok, Rataj Ordynacki koło Kraśnika. Wchodzi w nocy do mieszkania sekretarza Podstawowej Organizacji Partyjnej PZPR z rozkazem zastraszenia - los chciał inaczej.
- To był partyjny komunista i kapował. Trzy razy krzyczałem "ręce do góry", lampa zgasła, chciałem ściągnąć z niego pierzynę, ale nie dawałem rady i w ciemności odskoczyłem od łóżka na bok. Oddałem tylko jeden strzał. Trafiło - relacjonował pan Andrzej.
Dlaczego walczył z PRL? Oto, co odpowiedział pół roku temu, podczas rozmowy z naszym reporterem.
- Masę ludzi wywieźli na Syberię, areszty, więzienia..., dobrze miało być?! - pytał retorycznie.
Groziła mu kara śmierci, zatem w lesie między Hutą Krzeszowską a wioską Ciosmy zrobił bunkier i ukrywał się w nim osiem lat. W bunkrze jednak nie zawsze był sam.
- Siedziałem sam, przyszła do mnie mysz, to dałem jej jeść i trzymałem ją w słoiku. Później jak wyszedłem to ją wypuściłem. Jak poszedłem w swoją stronę, ona w swoją. Nie wiem czy żyje czy nie żyje - opowiadał pan Andrzej Kiszka.
Jeden z mieszkańców wsi wydał go funkcjonariuszom Służby Bezpieczeństwa. Sąd skazał go na dożywocie, jednak po 10 latach został zwolniony z więzienia. Osiedlił się we wsi Sienno Dolne obok Radowa Małego.
Raz ubiegał się o kasację, ale sąd w Lublinie w 1998 roku odrzucił jego wniosek. Niedawno Minister Obrony Narodowej awansował go do stopnia majora. Z kolei prokurator generalny rozpoczął ponownie procedurę kasacji komunistycznego wyroku. Sprawa czekała na wyznaczenie terminu w Sądzie Najwyższym w Warszawie i będzie kontynuowana, mimo jego śmierci. Poinformował nas o tym dyrektor generalny Ministerstwa Obrony Narodowej Bogdan Ścibut.
Andrzej Kisza po II wojnie światowej walczył w siłach Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. 1954 rok, Rataj Ordynacki koło Kraśnika. Wchodzi w nocy do mieszkania sekretarza Podstawowej Organizacji Partyjnej PZPR z rozkazem zastraszenia - los chciał inaczej.
- To był partyjny komunista i kapował. Trzy razy krzyczałem "ręce do góry", lampa zgasła, chciałem ściągnąć z niego pierzynę, ale nie dawałem rady i w ciemności odskoczyłem od łóżka na bok. Oddałem tylko jeden strzał. Trafiło - relacjonował pan Andrzej.
Dlaczego walczył z PRL? Oto, co odpowiedział pół roku temu, podczas rozmowy z naszym reporterem.
- Masę ludzi wywieźli na Syberię, areszty, więzienia..., dobrze miało być?! - pytał retorycznie.
Groziła mu kara śmierci, zatem w lesie między Hutą Krzeszowską a wioską Ciosmy zrobił bunkier i ukrywał się w nim osiem lat. W bunkrze jednak nie zawsze był sam.
- Siedziałem sam, przyszła do mnie mysz, to dałem jej jeść i trzymałem ją w słoiku. Później jak wyszedłem to ją wypuściłem. Jak poszedłem w swoją stronę, ona w swoją. Nie wiem czy żyje czy nie żyje - opowiadał pan Andrzej Kiszka.
Jeden z mieszkańców wsi wydał go funkcjonariuszom Służby Bezpieczeństwa. Sąd skazał go na dożywocie, jednak po 10 latach został zwolniony z więzienia. Osiedlił się we wsi Sienno Dolne obok Radowa Małego.
Raz ubiegał się o kasację, ale sąd w Lublinie w 1998 roku odrzucił jego wniosek. Niedawno Minister Obrony Narodowej awansował go do stopnia majora. Z kolei prokurator generalny rozpoczął ponownie procedurę kasacji komunistycznego wyroku. Sprawa czekała na wyznaczenie terminu w Sądzie Najwyższym w Warszawie i będzie kontynuowana, mimo jego śmierci. Poinformował nas o tym dyrektor generalny Ministerstwa Obrony Narodowej Bogdan Ścibut.