Jesteśmy więc na miejscu i jest pięknie. Lokalizacja obejmuje jedynie teren hotelu, ale rezydencja jest na tyle rozległa, że zdążymy się zmęczyć odwiedzając wszystkie zakamarki. Możliwości wykonania zadania jest też sporo. Ofiary można ukradkiem dusić, truć, razić prądem, można też - gardząc podstępem - "iść na rympał", likwidując wszystkich, którzy staną nam na drodze. Gracze powinni być zadowoleni - o ile nie będą zastanawiali się, jak to możliwe, że twórcy w nosie mają prawa logiki...
Gra jest pełna „niespodzianek", które doprowadzają do białej gorączki.
Niezmiennie kuleje sztuczna inteligencja. Zachowanie przeciwników bywa tak absurdalne, że pierwszą ofiarą w grze jest chęć do jej kontynuowania. Przykładów można mnożyć, ja podam tylko dwa, ale bardzo typowe - w zamkniętym pomieszczeniu ogłuszyłem jegomościa z obsługi technicznej, by zdobyć narzędzia i uniform do kamuflażu. Po przeprowadzeniu akcji, nie niepokojony przez nikogo, wychodzę do holu. Tu czekają na mnie hotelowi ochroniarze. Próbują mnie zatrzymać, a gdy tego nie robię, oddają strzały, kończąc tym samym moją przygodę.
Następna sytuacja: w przebraniu docieram na poddasze, gdzie spotykam rozmawiającego przez telefon gościa hotelowego. Przysłuchuję się przez chwilę. Ten rozmawia nie zwracając na mnie uwagi. Wszystko się jednak zmienia, gdy kończy rozmowę. Nagle doznaje olśnienia. Pada przede mną na kolana, podnosi ręce do góry w geście poddania. Oczywistym jest, że wie - jak wszyscy w tej grze - że dwa piętra niżej ogłuszyłem właściciela munduru, który właśnie noszę na sobie.
Jeżeli do takich "atrakcji" dorzucimy pojawiające się i znikające tekstury (w tym kamery monitoringu), będziemy mieli komplet wrażeń. Hitman w Bangkoku jest czwartą częścią serialu i - co najsmutniejsze - po tym, co zobaczyłem, na piątą nie czekam.