Giermasz
Radio SzczecinRadio Szczecin » Giermasz
Super Smash Bros.
Super Smash Bros.
Stare, ale jare - Super Smash Bros.
Chciałbym być w biurze Nintendo, kiedy ktoś wpadł na ten pomysł. Ja to sobie wyobrażam w następujący sposób: „Ej, słuchajcie, mamy ten prototyp bijatyki, a co jeśli wepchniemy tam postacie z naszych gier?” Cóż, pewnie tak nie było, ale tak odjechany pomysł jak wsadzenie Mario, Pikachu, Kirby’ego czy Linka do jednej bijatyki mógł pójść tylko w dwie strony. I na całe szczęście dla Nintendo – Super Smash Bros. z 1999 roku zażarło jak wściekłe.

W pierwszej odsłonie mieliśmy do wyboru 12 postaci z różnych uniwersów, nie tylko tych sztandarowych, ale pojawił się także, na przykład, Captain Falcon z serii F-Zero czy Fox ze Star Foxa. Koncepcja uczynienia gry crossoverem między uniwersami Nintendo miała na celu wyróżnienie tego tytułu na tle innych bijatyk, co miało zwiększyć sprzedaż. Super Smash Bros. wyszło w listopadzie 1999 roku na Nintendo 64, łącznie sprzedając się w ponad 5 i pół miliona egzemplarzy, co plasuje ją w top 5 sprzedanych gier w historii na Nintendo 64.

Po sukcesie pierwszej gry powstała cała seria. Kolejna odsłona pojawiła się już dwa lata później na GameCube’a, po czym swoją edycję Smash Bros. dostały Wii, 3DS, Wii U i pierwszy Switch. Patrząc tylko na liczby – w grach pojawiło się 89 postaci z 40 różnych serii i franczyz Nintendo. Statystyki sprzedażowe rosły praktycznie z każdą edycją, a najnowsza edycja na Switcha – Super Smash Bros. Ultimate sprzedał się w ponad 36 milionach kopii.

Swojego Smash Brosa nie otrzymała jeszcze najnowsza konsola od firmy z Kioto, czyli Switch 2. Dla fanów serii martwiące może być też, że nie ma jeszcze nawet żadnych plotek o szóstym tytule z serii. Światełkiem w tunelu może być jednak wydanie ulepszonego Super Mario Galaxy, które może budzić domysły o wydawaniu starych gier Nintendo na Switcha 2, co może oznaczać powrót pierwszego tytułu pod strzechy, już na nowym sprzęcie.
Football Manager 2005
Football Manager 2005
Stare ale jare - Football Manager 2005
Sports Interactive to studio, którego piłkarskim freakom przedstawiać nie trzeba. Jeszcze w poprzednim stuleciu wydawali gry związane z zarządzaniem klubem piłkarskim. Dość powiedzieć, że pierwszy Championship Manager wyszedł w 1992 roku i można go było ograć na Atari i Amidze. Ponad 30 lat później seria dalej żyje i jest otoczona wręcz kultem wśród jej fanów. Zmieniła się głównie jedna rzecz – nazwa.

W 2003 roku po premierze Championship Managera 03/04 Paur i Oliver Collyerowie, tworzący Sports Interactive rozstali się z wydajacym CM-a Eidos Interactive. Jak się później okazało – chodziło o kontrolę nad serią. Panowie ze Sports Interactive poszli do SEGI, która wzięła ich pod swoje skrzydła, a seria przeżyła pod znaną do dzisiaj nazwą – Football Manager.

Pierwszą odsłoną FM-a była ta oznaczona rokiem 2005, choć wyszła ona już w 2004 – ot, taki cykl wydawniczy gier piłkarskich. Twórcy zachowali kod źródłowy i bazę danych z poprzedniego tytułu, co pomogło w wydaniu tytułu pod nowym szyldem. Nie oznacza to jednak, że obyło się bez problemów. Poszło o to, o co z reguły chodzi przy grach piłkarskich, czyli o licencje. Z tego powodu, na przykład, kluby w lidze francuskiej nie miały pełnych nazw, tylko były opisane miastami w których się mieszczą, japońska J League została przemianowana na N-League, inaczej nazywały się również japońskie kluby, klubowe rozgrywki europejskie czy… Oliver Kahn, który w pierwszym FM-ie był Jensem Mustermannem.

Football Manager wykształcił sobie liczną, ale również, co chyba ważniejsze, lojalną bazę graczy. Dowody? Proszę bardzo. Scena moderska jest ogromna, w FM-ie można zrobić prawie wszystko, co związane z piłką nożną. Najdłuższe save-y doprowadzały symulacje na ponad 500 lat w przyszłość, co potwierdza Księga Rekordów Guinnessa. To te najbardziej spektakularne przykłady, a nie mówimy o tych bardziej codziennych – sam na przykład ze studiów znam człowieka, który na finał wirtualnego pucharu, do którego dotarł ze swoim zespołem, ubierał garnitur, aby poczuć się jak trener.

Od 20 lat Football Manager wiedzie prym w gatunku piłkarskich symulacji. Fanatycy serii w tym roku jednak musieli obyć się bez nowego tytułu – Sports Interactive szykuje istną rewolucję, której efekty mamy poznać przy premierze tytułu z numerem 26. Oczywiście moderzy wypełnili lukę odpowiednimi datapackami, które aktualizują FM-a 2024 na obecne sezony. Rzadko kiedy można mówić o takim monopolu, jak w tym przypadku, więc gracze poczekają – zwłaszcza, jeżeli ma to oznaczać wydanie dopracowanego tytułu.

Violent Storm
Violent Storm
Stare ale jare - Violent Storm
Jeśli miałbym wymienić grę arcade, na którą wydałem najwięcej pieniędzy w salonach gier w latach 90., to w górnej części zestawienia byłaby chodzona bijatyka Violent Storm, którą w 1993 roku stworzyło studio Konami. W Polsce może nie tak znana jak klasyki Final Fight czy Cadillacs and Dinosaurs, jednak można ją było spotkać w wielu miejscach z automatami.

Całość to oczywiście stały schemat - fabuła tylko po to by był jakiś cel, kilku bohaterów do wyboru i setki przeciwników do obicia. Tu mamy porwanie dziewczyny przez groźnego szefa gangu, którą przyjaciele postanawiają odbić. Wszystko po to, by gracz mógł iść ciągle w prawo i pokonywać kolejne liczne zastępy wrogów.

W Violent Storm dostępnych jest trzech bohaterów. Chyba najpopularniejszy i wszechstronny Wade, silny Borys i mający spory zasięg nogami Kyle. Co ciekawe, ten ostatni był najmniej popularnym wśród bywalców salonów gier. Znawcy tematu dostrzegą analogie do wspomnianego kultowego chodzonego mordobicia Final Fight. Różnili się wachlarzem ciosów, ale nie jakoś diametralnie.

Gra była bardzo ładnie wykonana, wrogowie byli różnorodni i trzeba było dobierać odpowiednią taktykę, były też pojedynki z bossami. Każdy pamięta walkę w klatce z Driggerem czy pierwszego naprawdę trudnego przeciwnika - przystojniaka Mr Juliusa. Cała reszta to legenda, bo grało się naprawdę przyjemnie i automat pożerał kolejne ciężko wybłagane od rodziców monety. Dzięki temu Violent Storm plasuje się w górnych zestawieniach wszystkich rankingów chodzonych bijatyk. Niestety aktualnie można zagrać w nią tylko na pecetowych emulatorach lub w wersjach przegladarkowych. Mimo to warto.

Donkey Kong Country
Donkey Kong Country
Stare ale jare - Donkey Kong Country
Jaka ta gra była droga. Nie pamiętam ile, ale chyba ponad 200 złotych. A to było 30 lat temu, także to naprawdę była sroga gotówka. Chyba w Niemczech ją kupiłem, a właściwie kupili mi rodzice (ale pieniądze - w większości - zebrałem sam). Donkey Kong Country - pierwsza z serii platformówek wyszła na SNESa i po prostu uwiodła graczy. Nic dziwnego, to była swego rodzaju rewolucja.

Po pierwsze - grafika - stworzona na komputerach Silicon Graphics, tych samych, na których powstały efekty do Parku Jurajskiego. Nie było wtedy lepszej rekomendacji. Po drugie - system zapisu gier - na kartridżu - wtedy to było coś. O ile dobrze pamiętam nośnik miał nową, wyjątkową architekturę, która pozwalała na save'y i na przykład powrót do plansz, które wcześniej już przeszliśmy. To co jednak robiło naprawdę robotę, to gameplay. Przygody dwóch małp urozmaicane były regularnie nowymi wyzwaniami, architekturą plansz, dodatkowymi bohaterami jak nosorożec, który szarżą wyjaśniał wszystkich przeciwników, był struś też czy taka ryba - miecznik, bo są też podwodne poziomy. Do tego dynamiczna zmiana bohaterów lub możliwość grania we dwójkę. Włączyłem sobie teraz przez emulację. I jak ten tekst miałem skończyć pisać w pół godziny tak zajęło mi to trzy i pół. Polecam Wam gorąco, jeśli ktoś chce poznać tę serię od podszewki - warto sięgnąć też po ten tytuł, który ma ponad 30 lat.

Aż bym SNESa sobie znowu kupił. A ludzie wtedy się ze mnie śmiali, że kupiłem sobie taką konsolę. Tymczasem, naprawdę zapewniła mi jedne z milszych chwil w dzieciństwie jeśli chodzi o elektroniczną rozrywkę. Również za sprawą Donkey Kong Country.

Pure Football
Pure Football
Stare ale jare - Pure Football
FIFA Street wielkim hitem była. To nie podlega żadnej wątpliwości. Łącznie od 2005 roku ukazały się cztery gry z serii, do tego ci bardziej liberalni w liczeniu dopiszą do tej listy rozmaite tryby w najnowszych produkcjach piłkarskich od EA. Swój kawałek tortu uliczno-arkadowo-piłkarskiego chciał swojego czasu złapać Ubisoft, wypuszczając Pure Football, nie ma jednak przypadku w tym, że o tej grze mało kto pamięta.

Rozgrywka była podobna do tej z FIFY Street – pięciu na pięciu, bez sędziego, spalonych, kartek i innych utrudniaczy życia. Schemat znany i lubiany przez graczy, do tego licencje na kilkanaście klasowych reprezentacji, piłkarze pod prawdziwymi nazwiskami – i to wszystko jednak nie wystarczyło.

Bo co nam z tego, że na przykład, Sneijder nazywa się Sneijder, ale wygląda w sumie podobnie do nikogo. Widać, że twórcy się nie postarali i nawet Steven Gerrard, który jest gwiazdą na okładce Pure Football też nie wygląda za dobrze. Na tą grę się nie patrzy miło, zważając na to, że wyszła ona na PS3 i Xboxa 360. Pozbawione detali postacie, dziwne areny, mdła kolorystyka – patrząc na FIFĘ z tego samego roku to jest przepaść.

Wśród recenzji, które się ukazywały po premierze gry, jest wiele zarzutów również do gameplay’u. Schematyczna, prosta, chaotyczna, z prawie nieistniejącą taktyką. W tekstach można znaleźć również takie określenia Pure Football, jak „bezduszna”, „nieprecyzyjny bałagan” czy „okropna na każdym poziomie”. Po jednym wyskoku Ubisoft zrezygnował z dalszej próby wejścia na scenę gier piłkarskich, zabetonowaną wtedy przez EA i Konami. Ten segment, który można nazwać arcadowymi grami piłkarskimi niestety trochę wymarł, ponieważ od premiery w 2012 FIFY Street na PS3 jedyne co mamy tak na dobrą sprawę to są tryby gry w EA FC.

LittleBigPlanet
LittleBigPlanet
Stare ale jare - LittleBigPlanet
Obecnie swoistą maskotką PlayStation jest, na swój sposób, Astro. Po hitowej grze, która wyszła w zeszłym roku, każdy chyba raczej kojarzy tego robocika, który przemierza rozmaite światy i poznaje kultowe postacie z rozmaitych uniwersów. Jednak nie każdy pamięta, że żeby Astro mógł biegać, Sackboy chodził w roli maskotki konsoli od Sony, a to wszystko po premierze LittleBigPlanet w 2008 roku.

Nietypowa platformówka okazała się hitem. Gracze pokochali przygody Sackboya, a bardziej i może możliwości, które dawał tytuł. Naszą szmaciankę mogliśmy kolorować na swój sposób, ubierać ją, nasze otoczenie ozdabiać naklejkami, a do tego do dyspozycji twórcy dostarczyli narzędzia do tworzenia własnych poziomów i udostępniania ich innym grającym.

Tytuł zmieniał oszałamiające recenzje, między innymi, przez ten wręcz społecznościowy akcent. Uwadze nie umknęła również różnorodność poziomów czy możliwości personalizacji naszej przygody. Wybitnie wysokie oceny recenzentów i ponad 4,5 miliona sprzedanych kopii okazały się początkiem swoistego uniwersum. Gracze dostali jeszcze dwa tytuły z serii LittleBigPlanet oraz kilka spin-offów, a sam Sackboy był nadzwyczaj częstym (i lubianym) gościem materiałów promocyjnych Sony.

Grand Theft Auto San Andreas
Grand Theft Auto San Andreas
Stare ale jare - Grand Theft Auto: San Andreas
Od momentu przejścia serii Grand Theft Auto w model 3D, każdy tytuł z tej serii z miejsca stawał się hitem. „Trójka” wywindowała oceny z poziomu 7/10 do 9/10. Potem dostaliśmy Vice City, gdzie Tommy Vercetti otarł się o perfekcję. Na kontynuację dobrej passy Rockstara musieliśmy czekać dwa lata bez kilku dni. W październiku 2004 roku światu ukazał się Carl Johnson i wywindował już kultową serię do statusu jednej z najlepszych w historii gier.

Ówczesne recenzje GTA: San Andreas nie schodziły z poziomu 9/10, a nawet można stwierdzić, że ta średnia jest bliżej „dziesiątki”. Wśród cytatów krytyków mamy takie stwierdzenia, jak „najlepsza rozrywka, jaką może dostarczyć konsola”, „najbardziej kompletne, złożone i wypełnione detalami uniwersum kiedykolwiek stworzone dla gry” czy „jedna z najbardziej absorbujących gier w historii”. Krytycy rozpływali się nad całą grą, co też miało przełożenie w sprzedaży – 4 ,5 miliona kopii w tydzień to wynik, który bije Vice City o 45%.

Fabularnie gra przenosi nas do roku 1992. Carl Johnson wraca z Liberty City do Los Santos na pogrzeb swojej matki. W międzyczasie zostaje zatrzymany przez policję, która chce go wrobić w zabójstwo policjanta, co nie pozwala mu wyjechać ze stanu. Przy okazji dowiaduje się, że jego gang jest wypierany przez rywali. CJ postanawia wykorzystać sytuację i „naprawić” to, co zepsuło się pod jego nieobecność.

Tam, gdzie GTA, tam i kontrowersje – San Andreas nie było wyjątkiem. Poza zwykłymi zarzutami, jak brutalność czy tematyka, w tym przypadku głośno było, na przykład, o kolorze skóry CJ-a. Twórcom zarzucano powielanie stereotypów, a niektórzy zaczęli w pewien sposób dyskryminować bohatera. Do tego wpadka z niesławnym modem, który odblokowywał pewne zakopane przez twórców treści dla dorosłych.

Co nie zmienia faktu, że San Andreas niewątpliwie przyczyniło się do wywindowania popularności serii. Kilka lat później na sprzęt graczy trafiło GTA IV, w którym Niko Belić po raz kolejny wbił się w konwersacje o najlepszej grze roku, w międzyczasie dwa dodatki do gry, a potem – rewolucyjne GTA V z Michaelem, Trevorem i Franklinem, które do dzisiaj jest ogrywane przez graczy na całym świecie.


Injustice Gods Among Us
Injustice Gods Among Us
Stare ale jare - Injustice: Gods Among Us
Injustice: Gods Among Us boję się odpalić teraz. To właśnie taka gra, która zapewniła mi całe miesiące świetnej zabawy, oczarowała, m.in. ze względu na moją słabość do superbohaterów, także teraz boję się, że po 12 latach zdziwię się, co mnie tu w ogóle trzymało przy konsoli. Jednak jest to jedna z jaśniejszych superbohaterskich pozycji w elektronicznym archiwum. Przynajmniej jeśli chodzi o te bardziej leciwe.

Mieliśmy oczywiście wcześniej bijatyki z postaciami, które swoje kariery rozpoczynały na kartach komiksów, mam na myśli również tych z DC. Choćby Mortal Kombat vs. DC Universe, a że Injustice to dziecko właśnie twórców "Mortala" to droga do produkcji, która w całości poświęcona byłaby miłośnikom obcisłych rajtek, nie była już daleka. I trzeba przyznać, że Injustice zrobiła, co trzeba. Gra zapewniała beztroską, pełną efekciarstwa, ciosów specjalnych i niemal komiksowych kadrów rozrywkę. Jeśli ktoś chciął zobaczyć komiksowe starcia na żywo i mieć na nie wpływ - to był w siódmym niebie. Ja byłem.

Ja byłem, bo chciałem brać udział w takich walkach. Nie wiem czy to było zaplanowane działanie, ale w tym samym roku premierę miał Człowiek ze stali, w którym w Supermana wcielał się Henry Cavill, a to też na pewno podkręcało hype. Ja też wtedy robiłem recenzję do Giermaszu Injustice i do tej pory pamiętam, że nie chciałem mówić o fabule, bo taka właśnie była, że niespecjalnie chciało się o niej mówić. Wszystko opiera się o światy równoległe, w jednym z nich Superman staje po stronie złych, rozwija dyktatorskie zapędy, otacza się również zespołem innych supków, którzy podzielają wizję putinowską... przepraszam - "supermenowską" wizję świata pod pełną kontrolą, gdzie wyroki śmierci sypią się jak czekoladowe Korsarze, kiedy rozedrze się opakowanie. Ruch oporu zakłada oczywiście Batman, który sprowadza drugi zestaw całej super hałastry tym razem ze świata, gdzie nic się nie pochrzaniło. To oczywiście tylko podkładka, żeby usprawiedliwić to, że dobrzy biją się z innymi dobrymi, którzy teraz są złymi. Ale za to biją się z komiksową klasą. Widać, że ktoś przestudiował dokładnie jak powinna wyglądać cyfrowa wersja poszczególnych ruchów postaci, szczególnie tych specjalnych, które aż iskrzą energią na ekranie i są odpowiednio przypisane i podrasowane dla każdej bohaterki i bohatera. Ciosy wyrzucające w kosmos, kilometrowe kratery, lasery a do tego - moje ulubione - interaktywne rzeczy na arenach, którymi można się tluc. Na przykład przekonywać oponenta do poszanowania praw jednostki za pomocą śmigłowca.

Mieliśmy w Injustice też kilka trybów zabawy, była sieć, były również postaci dodatkowe jak Lobo, który ma potężne grono fanów. Było też kilka wad, poza fabułą, jak na przykład dziwnie wyglądające twarze, a niekiedy całe sylwetki i na przykład w dwójce nie do końca udało się z tym uporać. Ale oczywiście to wszystko schodziło na dalszy plan, kiedy Batman wyfurmanił komuś z Batmobila. A właściwie Batmobilem. No miód. Świetnie się bawiłem i prawdę mówiąc cały czas czekam na trójkę.

Machinarium
Machinarium
Stare ale jare - Machinarium
Jak to się stało, że jedna z najwspanialszych gier kiedykolwiek stworzonych nie znalazła się jeszcze w przepastnym archiwum Giermaszu, to ja nie mam pojęcia. No, ale czas ten błąd naprawić. Na tapet bierzemy piękną, ciekawą, inteligentną i dobrze się starzejącą grę czeskiego studia Amanita Design, czyli - Machinarium. Nie wiem, czy już zauważyliście, ale obiektywizmu to tutaj będzie co kot napłakał. Żeby nie było, że nie uprzedzałam.

Kto jeszcze Machinarium nie zna - a wiem, że są i tacy gracze - to zaznaczę od razu, że jest to produkcja dla tych, którzy cenią dobrą grafikę, nieszablonową animację i godziny spędzone na rozwiązywaniu łamigłówek. Dobra, nie oszukujmy się, to jest gra dla wszystkich.

Zacznijmy od fabuły. Sterujemy otóż małym robotem, który ląduje na wysypisku śmieci. Robot ma na imię Josef - to na cześć czeskiego malarza, pisarza i poety, który wymyślił słowo "robot" (dzięki, Wikipedio, co byśmy bez ciebie zrobili). Wysypisko, na którym nie wiedzieć czemu wylądowaliśmy, znajduje się w pobliżu tytułowego miasta Machinarium, do którego nasz bohater postanawia wrócić. Tu zaczynają się łamigłówki, bo najpierw musi pozbierać wszystkie swoje części, potem wykombinować, jak dostać się przez bramę. Ale w zasadzie tutaj dopiero zaczyna się przygoda. Josef nie tylko musi pomóc mieszkańcom miasta, ale też uwolnić swoją dziewczynę i pokonać trzech opryszków, którzy mają niecny terrorystyczny plan.

Jak tego dokonać? Trzeba mieć pomysł. Mamy tu interfejs point-and click, a nasz robocik nie może sięgnąć do przedmiotów, które znajdują się poza jego zasięgiem. Ale dobra wiadomość jest taka, że Josef może się rozciągać albo kurczyć w pionie. Tylko inna rzecz, że nie robi tego sam z siebie, a konia z rzędem temu, kto choć raz nie wydał z siebie pełnego ulgi "aaaaa!", gdy pozornie niewykonalne zadanie zrobiło się proste kiedy tylko nasz bohater "urósł". Josef może zbierać rzeczy potrzebne do rozwiązania łamigłówki, łączyć je, manipulować elementami otoczenia. Ale tutaj nic nie dzieje się przypadkiem i nie rozwiążemy zagadki, wykonując jakieś przypadkowe ruchy.

Tak że rozgrywka nie jest banalna, a z biegiem czasu i z przechodzeniem przez kolejne plansze robi się coraz trudniej. Co oczywiście jest uzasadnione i pożądane. A co z zagadkami, które wyjątkowo trudno nam rozwiązać? Twórcy Machinarium i tutaj przychodzą nam z pomocą - w grze są podpowiedzi; jeśli utkniemy, możemy zobaczyć, co zrobić, żeby ruszyć z miejsca. Jest też możliwość sprawdzenia solucji, ale żeby ją odpalić, trzeba zagrać w minigrę, która nie jest specjalnie pasjonująca - i to był eufemizm.

I teraz last but not least, specjalnie zostawiłam to na koniec. GRAFIKA! Ręcznie rysowana, o niesamowitej, steampunkowej atmosferze i z przesympatycznymi bohaterami. Smaczku dodaje fakt, że podczas rozgrywki nie pada ani jedno słowo, a postaci porozumiewają się za pomocą komiksowych, rysunkowych dymków. Każda lokacja jest dopracowana, no po prostu nie można się na to napatrzeć.

F1 2009
F1 2009
Stare ale jare - F1 2009 (2009 r.)
Formuła 1 jest z nami od 75 lat. Gry z nią związane - trochę krócej, wiadomo, ale nie tak krótko, jakby się mogło wydawać. Pierwsza gra wideo z królową motosportu w roli głównej to 1982 i Pole Position. Potem przyszedł czas na pierwszy tytuł z licencją od Międzynarodowej Federacji Samochodowej i pójście pod strzechy. Prawa do wydawania oficjalnych gier spod szyldu F1 trafiały potem od wydawcy do wydawcy, jak to zwykle bywa. Przez kilka ładnych lat na początku wieku wyłączność miało Sony, aż do 2009 roku, kiedy tak naprawdę rozpoczęła się nowa era ścigałek z najszybszymi bolidami świata.

F1 2009 było pierwszą grą spod klawiatur studia Codemasters na licencji Formuły 1. Jak można się domyślić - gra wrzucała nas w realia sezonu 2009. Nomen omen - ciekawego dla fanów tego sportu. Nowe regulacje techniczne, zawirowania związane z kryzysem ekonomicznym zmuszające producentów do wycofywania się, zwycięstwo zespołu uratowanego znad przepaści, no i z naszej perspektywy - Robert Kubica w BMW Sauber.

Gra ukazała się w listopadzie tegoż roku, ale tylko na Wii i PSP. Pozwalała nam na jazdę po wszystkich torach z kalendarza tego sezonu podczas szybkich wyścigów, prób czasowych, ale mogliśmy również przejechać cały sezon wybranym przez nas kierowcą i spróbować zdobyć mistrzostwo. Recenzje były mieszane, głównym zarzutem była głównie grafika, z drugiej strony jednak recenzenci zwracali uwagę na dobry model jazdy. Jak widać, była to podwalina do budowania czegoś większego.

W przyszłym sezonie gra wyszła na PC, PlayStation 3 i Xboxa 360. F1 2010 zebrało naprawdę pozytywne recenzje, a nawet załapała się na BAFTĘ w kategorii "Gra Roku", bijąc na przykład FIFĘ 11 czy Football Managera 2010. Do dzisiaj Codemasters tworzy tytuły na licencji Formuły 1, nawet po wykupieniu studia przez Electronic Arts pod koniec 2020 roku.


1234567