Zadanie jest trudniejsze, niż w poprzednich rozdziałach serii Hitman (tutaj recenzje
pierwszego,
drugiego,
trzeciego i
czwartego epizodu). Nie mamy tu możliwości ukrycia się w tłumie. Po wejściu na teren farmy jesteśmy tylko my i oni. Żołnierze małej armii terrorystów są wszędzie i dałbym głowę, że wszyscy są stałymi pacjentami gabinetów psychoterapeutycznych. Każdy - bez wyjątku - jest bardzo czujny i nerwowy. Każde podejrzane zachowanie kończy się wrzaskiem, alarmem i kanonadą. Po takim splocie wydarzeń pozostaje nam jedynie patrzeć, jak nasz bohater pada na ziemię pod wpływem szybko rosnącego stężenia ołowiu w organizmie.
Zadanie jest więc trudne a możliwości jest całkiem sporo. Można truć, wysadzać, topić, spowodować nieszczęśliwy wypadek przy pomocy wybuchowego zegarka, spadającego żyrandola lub treningowego taranu albo po prostu zastrzelić przy pomocy snajperki ze szczytu wieży ciśnień.
Plansza jest obszerna, ładnie narysowana i obfitująca w wiele narzędzi do kreatywnego zakończenia misji. Zdarzają się irytujące zachowania sztucznej inteligencji. Odkręcenie ogrodowego kranu jest śmiertelnie niebezpieczne. To bardzo podejrzane zachowanie karane jest śmiercią. Oponenci nadal mają szósty zmysł. Potrafią rozpoznawać twarz ukrytą pod maską. To chwile, w który gra uparcie przypomina, że jest jedynie grą. Takich wpadek jednak jest nieco mniej, w porównaniu z poprzednimi częściami.
W Colorado Hitman przywraca wiarę w ten tytuł. Gra wreszcie nabiera treści. Pojawiają się odpowiedzi na wiele wcześniejszych pytań. Nic nie znaczące wątki stają się nagle elementami większej układanki. Na ostatnią część z finałem w Japonii czekam z niecierpliwością.