Vikings: Wolves of Midgard to klasyczne RPG akcji typu hack’and’slash, w którym naszą postać jak i cały świat obserwujemy w rzucie izometrycznym. Na pierwszy rzut oka gra przypomina trochę takie tytuły jak Path of Exile, Titan Quest czy wspomniane wcześniej Diablo III.
Jak sama nazwa wskazuje, Vikings mocno czerpie z nordyckiej mitologii i odniesień do niej w samej grze będzie naprawdę sporo. W grze wcielamy się w mitycznego wojownika, który stając na czele swojego ludu próbuje ocalić starożytną krainę Midgard. Jak się pewnie domyślacie, nie będzie to jednak proste zadanie, bo na naszej drodze staną niezliczone tabuny wrogów i przeciwników, od zwykłych, padających od jednego ciosu wojowników, po potężnych półbogów, których pokonanie zajmie Wam o wiele więcej czasu i będzie wymagać od was sporo sprytu. Twórcy postarali się także o to, żeby każda kolejna lokacja wyglądała odmiennie od poprzedniej, tak więc z biegiem fabuły przyjdzie nam zwiedzić m.in. mroźne pustkowia rodem ze Skyrima, pustynne równiny czy bagniste grzęzawiska. Wszystko to okraszone jest naprawdę śliczną grafiką, a wizualnie gra prezentuje się po prostu świetnie i klimatycznie.
Gorzej niestety jest już jednak z samą fabułą. NUDA - chyba tylko te słowo ciśnie mi się w tym momencie na usta. Sama historia w Wikingach - nie ukrywajmy jest dość monotonna. Jedynie przez kilka, może kilkanaście pierwszych misji mocno angażowałem się w to jakie zadania miały dla mnie postaci fabularne - ale z biegiem czasu miałem to już coraz bardziej w… no ekhm - gdzieś. Jak dla mnie, każda kolejna misja, jaką stawia przed nami fabuła to jedna, wielka kalka. Idź, wyrżnij pół lokacji, osiągnij cel zaznaczony na mapie, zabij bossa i splądruj skrzynie. Zapamiętali? No to świetnie, bo w czasie gry przyda się to wam jeszcze setki razy. Albo i więcej…
Po zakończeniu każdej, większej misji, ponownie lądujemy w głównym mieście i… od razu, także ponownie, dostajemy niemal identyczny quest. Nie ma zmiłuj, Twoim obowiązkiem jest tutaj przejście całej nudnej jak flaki z olejem fabuły, więc klikaj te wnerwiające okienka z tekstem albo się pożegnamy. Z biegiem czasu monotonia powoli, niczym boa dusiciel zabija całą rozgrywkę. Ten dość przygnębiający obraz starają się ratować nieco questy poboczne, których jest naprawdę sporo i wnoszą pewną świeżość do całej gry - ale nie łudźmy się - i tak prędzej czy później wprost pokochasz tutaj przycisk „przewiń dalej”.
No cóż, ale na szczęście inne aspekty Wikingów stoją na o wiele wyższym poziomie. Największym plusem tej gry jest po prostu grywalność. Wikingowie to nic innego jak jedna, wielka młócka. W końcu hack’and’slash to w prostym tłumaczeniu rąbać i ciąć - no i w sumie te dwa słowa z grubsza opisują cały sens tej gry. Setki, jak nie tysiące wyskakujących z każdego miejsca potworów, proste sterowanie, rozgrzany do czerwoności pad, hektolitry krwi i trup, który ściele się gęsto - to właśnie to, co tygryski lubią najbardziej.
Ten tytuł wprost genialnie sprawdza się jako taki - mówiąc kolokwialnie - odstresowywacz po ciężkim dniu w pracy czy na uczelni - broń boże po szkole - bo zagrać w niego mogą jedynie osoby pełnoletnie. I tak wiem… zapewne część z Was zacznie w tym momencie narzekać - jak to można się relaksować i czerpać przyjemność ze szlachtowania na lewo i prawo swoich komputerowych przeciwników? A no można, a najlepszym przykładem jest tutaj kultowe już Diablo III, które sprzedało się w przeszło 30 milionach kopii i bawi graczy na całym świecie po dziś dzień. Ten typ gier po prostu bije inne gatunki na głowę swoją niesamowitą grywalnością. Polecam wam sprawdzić to na własnej skórze.
Podsumowując Vikings: Wolves of Midgard, pomijając samą fabułę, to całkiem udana produkcja, która z pewnością znajdzie swoich fanów. W telegraficznym skrócie - gra wyróżnia się przyjemną akcją i dynamiką, porównywalną z najlepszymi tytułami tego gatunku. Duży plus za grafikę, pieczołowicie zaprojektowane lokacje i przedmioty. Nieco mniejszy za animacje, które czasem sprawiają wrażenie, że nasz bohater albo akurat ma zawał albo po prostu kompletnie mu odwaliło i właśnie postanowił naśladować chód - no nie wiem - kaczki. Z kolei duży, największy i niezmywalny minus za nudną, wtórną i nic nie wnoszącą fabułę i mizerny rozwój naszego bohatera. Drzewko postaci nie pozostawia nam wiele wyboru, a szkoda, bo zwłaszcza na tym polu gry typu hack’and’slash mogą nieco zaszaleć.
Sam osobiście mam pewien problem z oceną tego tytułu. Na samym początku byłem Wikingami wprost zachwycony, jednak z biegiem czasu mój entuzjazm coraz bardziej malał i malał. Jak dla mnie gra jest po prostu dobra, ma tzw. „momenty”, ale nie spodziewajcie się po niej nic więcej. Koniec końców myślę jednak, że fani gatunku hack’and’slash znajdą tutaj coś dla siebie. Tymczasem teraz nie pozostaje mi nic innego jak po kilkunastogodzinnej przygodzie w Vikings: Wolves of Midgard wrócić do swojego ukochanego Diablo... Cześć!