Głównym, sympatycznym bohaterem jest Chase McCain, oficer policji, który po latach wraca do miasta LEGO City i od razu zostaje rzucony w wir przestępczych działań. Niestety komisarz jest totalną zapatrzoną w siebie pierdołą, więc wszystko spoczywa na barkach naszego protagonisty. Zadanie nie jest proste, bo przestępczym podziemiem rządzi Rex Fury, wymagający i bezczelny przeciwnik, który do pomocy ma całą armię typków spod ciemnej gwiazdy. Złapanie go jest celem nadrzędnym, a droga do tego długa i przyjemna, choć nie raz los rzuca nam klocki pod nogi.
Już na wstępie trzeba zaznaczyć, że LEGO City: Undercover to dość spore otwarte miasto, co odstaje od utartego schematu serii gier z duńskimi klockami. Jako, że jest możliwość grania z drugą osobą na podzielonym ekranie, postanowiłem ruszyć w pościg z największym fanem serii gier LEGO, moim 6-letnim synem. Młody z zachwytem przyjął informację, że od samego początku panuje pełna dowolność w przemieszczaniu się, więc nie zważając na poczynania ojca ruszył na miasto. I to jedna z największych zalet tej gry. Co prawda kolejne dzielnice odblokowują się wraz z postępem gry, ale wystarczy kilka godzin by mieć dostęp do całego, przepastnego świata. Podczas, gdy wykonywałem zadania poboczne, syn szalał na ulicach miasta, gdy zbierałem czerwone klocki, on bawił się w motorniczego miejskiego tramwaju, gdy chciałem się przemieścić do innej dzielnicy, proponował mi podwiezienie jako maszynista pociągu. Idealne połączenie cudzysłów "poważnego" grania i niczym nie skrepowanej dziecięcej zabawy. Ideał.
A miasto LEGO City ma bardzo dużo do zaoferowania. Każde zadanie można wykonać we dwoje, co pozwala na wspólne przeżywanie widowiskowych pościgów samochodowych, łapania przestępców i wielu innych emocjonujących akcji, jakby żywcem wyciętych z kultowych filmów poprzedniego wieku. Jest tu słynna rozmowa na dziedzińcu więzienia wzorowana na obrazie "Skazani na Shawshank", kultowa nauka walki w zwolnionym tempie z Matrixa oraz dziesiątki nawiązań do m.in. Jamesa Bonda, "Szklanej pułapki" czy Batmana. Jest to piękny ukłon do dorosłego odbiorcy, który takie smaczki będzie wyłapywał z uśmiechem na twarzy.
Dosłownie każda misję można przejść nie tylko w dwie osoby, ale też na kilka sposobów. Dzięki odpowiedniemu gadżetowi w podręcznym skanerze mogłem np. wyszukiwać złodziejów samochodów, za którymi w pościg ruszał mój syn. Na nic zdało się tłumaczenie, że lepsze jest sportowe auto. On wolał długiego TIR-a, bo "mogę wszystkich zepchnąć z drogi". Można i tak, bo gra pozwala na wiele i jest dosyć prosta. Podobnie było z pieszym łapaniem złoczyńców, przy wyzwaniach parkourowych, a wcielając się jako tajniak w szeregach mafii, uciekaniem przed policją. Co więcej, są różnego rodzaju zagadki do rozwiązywania, na większość budynków trzeba wejść, bo kryją różnego rodzaju niespodzianki i wyzwania, a jest tego od groma. Do tego kolekcjonowanie tak zwanych „znajdziek”, dzięki czemu do dyspozycji mamy kilkaset postaci, pewnie podobną liczbę pojazdów - od deskorolek czy rowerów, samochodów różnych służb, po helikoptery. Jest tego dużo. Nie. Ogrom. Syn był w klockowym niebie.
Jako, że na koncie mam wiele gier z serii LEGO, mogę śmiało powiedzieć, że LEGO City: Undercover jest jedną z najlepszych z tego uniwersum. Co prawda nie ma tematu przewodniego jak Gwiezdne Wojny (które, swoją drogą, także przechodziłem z synem), Harry Potter czy Batman, ale otwarte miasto zmienia wszystko. Niezliczona ilość zadań pobocznych, fajny główny scenariusz, tona humoru i ciągła niesamowita frajda z gry. Zwłaszcza, dla mojego 6-letniego syna. Przybijanie z nim piątki po udanym pościgu jest tym, czego oczekuje od gier dla rodziców i ich pociech. Fantastyczna przygoda, która nigdy się nie kończy, nawet po przejściu całej gry. Pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów gier LEGO, ale także dla każdego rodzica chcącego przy grze miło spędzić czas z dzieckiem.