W kwestii fabuły ograniczę się tylko do tego, co już wiadomo z materiałów prasowych wydawcy. Sam wręcz nienawidzę, jak ktoś psuje mi frajdę z oglądania - oglądania, bo jak wspominałem opowieść poprowadzono w filmowym stylu. Zacytuję: "wraz z wydaniem rozkazu 66 Imperium rozpoczyna eksterminację wszystkich Jedi. Jako zbiegły Padawan Jedi walczysz o przetrwanie, zgłębiając sekrety dawno wymarłej cywilizacji w nadziei na odbudowę Zakonu Jedi". Przyznam, że mnie to zaintrygowało, bo skoro fabułę osadzono między III a IV epizodem Sagi - gdy pamiętamy, jak Luke Skywaker poznaje sekrety mocy i nie ma innych Jedi oprócz Obi-Wana i Yody - to nie ukrywam, że z ciekawością oczekiwałem końca historii w Upadłym Zakonie. I miałem różne przeczucia, ale... oczywiście nic więcej nie zdradzę. Mamy w Upadłym Zakonie pełny polski dubbing i nie brzmi on źle. Aha - pojawił się nowy droid do kolekcji, zapewniam, że BD-1 polubicie od razu.
Sama zabawa jest utrzymana w duchu "kina nowej przygody". Nie wiem, czy ktoś jeszcze używa takiego pojęcia do opisywania gier akcji, ale mi ono idealnie pasuje. Tu tym bardziej jest uprawnione, bo przecież to IV epizod Sagi definiował takie kino, wielkich widowisk, które od lat 80-tych XX wieku czarują widzów spragnionych rozrywki. Należy tu przywołać także serię o przygodach Indiany Jonesa. I wcale nie ma tak dużo gier udanie czerpiących z tej filmowej spuścizny. A niniejszym dopisujemy do tej listy Star Wars Jedi: Upadły Zakon. Listy, na której oczywiście jako pierwsza figuruje seria Uncharted, następnie nowe odcinki przygód Lary Croft w Tomb Raiderze. Są w nich momenty "korytarzowe", gdzie uczestniczymy w zainscenizowanych z pietyzmem epickich scenach ucieczek, eksplorowania tajemniczych świątyń i tak dalej. Ale i znalazło się miejsce na zwiedzanie pół-otwartego świata.
Dokładnie tak się gra w Star Wars Jedi: Upadły Zakon. Jest "korytarz" - gdy trzymamy się fabuły - i jest też sporo eksploracji (także z użyciem mocy - biegamy po ścianach, przyciągamy przedmioty ale i skaczemy, pływamy i tak dalej). Tu kłaniają się założenia "metroidvanii", bo nie wszystkie lokacje są od razu do zwiedzenia a sekrety do odnalezienia. Nasz bohater, padawan Jedi musi się nauczyć nowych mocy, żeby odblokować wcześniej niedostępne miejsca i szukać opcjonalnych "znajdziek". Jest więc trochę zbieractwa, przydatnego zbieractwa, bo dzięki temu możemy - chociażby - ulepszyć nasz miecz świetlny (efekty są super, polecam), zdobyć więcej przedmiotów odnawiających zdrowie i tak dalej. Oczywiście z mechaniką metroidvanii wiąże się tak zwany backtracking, gdy odwiedzamy po raz kolejny te same plansze, aby eksplorować odblokowane dzięki nowej mocy obszary. Ja jestem typem zbieracza, uwielbiam "czyścić" mapę, więc mnie to nie bolało. Zresztą, jeżeli chcecie, możecie się skupić na wątku fabularnym (chociaż oczywiście wtedy gra zrobi się krótsza). Ale ja polecam zwiedzanie. Szczególnie, gdy pierwszy raz odwiedzamy jedną z kilku planet na których dzieje się akcja gry, wkraczamy w nieznane, zbaczamy z głównej ścieżki - gracz może poczuć wspomnianego przeze mnie ducha przygody.
Aby dostosować Star Wars Jedi: Upadły Zakon do wymagań masowego odbiorcy (co jest dla mnie zrozumiałe), twórcy dają do dyspozycji kilka poziomów trudności. Od takiego w którym skupiamy się na fabule a efektowne walki nie są zbyt absorbujące i wymagające - do poziomu trudności przywołującego skojarzenia ze słynną serią gier akcji Dark Souls. A tam do każdego starcia trzeba podchodzić z rozwagą oraz cierpliwością, potrzebny jest refleks i zręczność. Z "soulsów" zaczerpnięto też "ogniska" - w Upadłym Zakonie miejsca do medytacji - które są punktami zapisu, ale jeżeli tam odpoczniecie i zregenerujecie zdrowie, to i przeciwnicy pojawią się w tych samych miejscach planszy. Co naturalnie na wyższych poziomach trudności bardzo się przydaje, żeby przejść się po lokacji kilka razy, nabijając punkty doświadczenia. Dzięki czemu odblokujemy moce naszego Jedi. Od większego paska życia zaczynając, a na różnych ciosach specjalnych kończąc - między innymi. Przydaje się, pamiętam jak poszedłem zupełnie "świeżą" postacią walczyć z opcjonalnym bossem - i dostałem tęgiego łupnia (no, zakładam, że prawdziwi fachowcy sobie radzą, ja byłem nieco za wolny). Ale gdy "podpakowałem" postać, to można "podyskutować" z takim delikwentem przy pomocy miecza świetlnego.
Swoją drogą, "soulsy" z mieczem świetlnym to jest naprawdę fajny wynalazek. Twórcom udało się tu połączyć efektowność starć jaką pamiętamy z filmów, szczególnie w kombinacji z nadludzkimi umiejętnościami Jedi - połączyć z tym taktycznym podejściem do walki jaki znamy z "soulsów". A że od razu włączyłem sobie przedostatni poziom trudności, to i nie mogłem narzekać na brak wyzwania w grze. I bardzo dobrze, dla każdego coś miłego, według potrzeb. Także w projektach plansz owego pół-otwartego świata jaki przyjdzie nam eksplorować w Jedi Star Wars: Upadły Zakon twórcy poszli słuszną ścieżką projektu z różnymi skrótami do odblokowania czy sprytnie ukrytymi dodatkowymi komatami.
Ale co najważniejsze w projektach lokacji, faktycznie czułem się, jakby eksplorował Galaktykę jaką znam z filmów. Od smaczków, które wychwycą zaprzysięgli fani - po ogólny klimat tego niesamowitego uniwersum. Nawet takie drobiazgi, jak wykorzystanie naszej broni jako, hmm, latarki. W praktyce wygląda to świetnie - trzymając miecz świetlny nad głową, żeby coś widzieć, wkraczamy do jakiegoś mrocznego miejsca, w którym nie wiadomo co na nas czeka. Pamiętacie takie sceny z filmów? No właśnie - dla mnie bomba.
Ktoś może się zastanowić, że skoro przywołałem w tej recenzji kilka innych gier, których mechaniki i rozwiązania znajdziemy też w Star Wars Jedi: Upadły Zakon - to czy ta produkcja nie jest jakąś prostą "kompilacją" znanych elementów. Otóż zapewniam, że nie. To trochę tak jak w muzyce - poszczególne dźwięki gamy w danej tonacji są powszechnie znane - ale jeden potrafi wydobyć z nich magię a inny disco polo. Tak samo jest z grami, zespół twórców i jego liderzy muszą mieć spójną wizję i umiejętności, aby te wszystkie "klocki" tak do siebie dopasować, żeby gracz nie chciał odejść od ekranu, wciągnięty bez reszty w grę. Oczywiście potrzebny jest też do tego duży budżet, ale same pieniądze też nie gwarantują przecież sukcesu. Opowieści o kosztownych porażkach w branży elektronicznej rozrywki (czy w filmie) nie brakuje. Dla jasności dodam, że i "solusy" i "uncharty" i "tomb-raidery" przechodziłem po kilka razy, taką frajdę mam z ich ogrywania. I Star Wart Jedi: Upadły Zakon wpisuję na tę listę. Na pewno do tej gry wrócę - tak jak i po kilka razy oglądałem filmy - po prostu świetnie się bawię.
Gorąco polecam Star Wars Jedi: Upadły Zakon. To będzie wyborny prezent pod choinkę, w pełni warty premierowej ceny. I życzę Electronic Arts świetnej sprzedaży. Także dlatego, że jakoby przyszłość branży mają stanowić gry-usługi, zazwyczaj dla wielu graczy, rozwijane przez miesiące, z toną mikropłatności (i ok, niech sobie będą, ale nie kosztem innych gatunków). A tu dostajemy produkcję dla jednego gracza, bez żadnych dodatkowych ukrytych płatności, z pół-otwartym światem, ale i korytarzowymi, wyreżyserowanymi sekwencjami niczym z filmu. Uwielbiam takie gry, ale zdaję sobie też sprawę z biznesowego wymiaru, bo takie tytuły, jeżeli mają wysoką jakość, to i kosztują krocie. Więc gdy pojawia się tak dobry przedstawiciel gatunku jak Star Wars Jedi: Upadły Zakon, to trzymam kciuki za sprzedaż, żeby wielkie korporacje chciały w coś takiego inwestować. A studio Respawn Entertainment po naprawdę bardzo udanych dwóch grach Titanfall oraz Apex Legends wpisuję na listę tych, których pracę będę śledził z ogromną uwagą. I czekam na zapowiedź kontynuacji Star Wars Jedi: Upadły Zakon. Niech będzie jeszcze lepsza, więc nie spieszcie się, takie filmowe gry spod znaku "kina nowej przygody" wymagają czasu na powstanie. Poczekam, bo "jedynką" jestem nad wyraz ukontentowany.
PS. Moja radość z gry jest tym większa, bo... wiele się po niej nie spodziewałem. Nie śledziłem zwiastunów, gdzieś przez moment zerknąłem na fragment rozgrywki, ale moich emocji gra nie wzbudzała. A tu taka miła niespodzianka! Aha - ktoś może się zastanowić, że nie wspomniałem o tym, jak to gra technicznie momentami nieco gubi płynność. Fakt, ale w natłoku pozytywnych wrażeń z rozgrywki nie zwracałem na to zbytnio uwagi. Co oznacza, że nie wpływało to na moją ocenę.