I tu jest coś niespodziewanego, bo autorzy - chcąc nieco ułatwić nowicjuszom poznanie historii - rzucają nas w opowieści, które znamy - lub nie - z serialu albo komiksów - ale jednocześnie robią bardzo głęboki ukłon w stronę żółtodziobów szykując dla nich całe filmiki, które wprowadzają nas w kontekst. Jest to zrobione całkiem solidnie - opowieść napisana jest sprawnie, przystępnie i z przyjemnością poznaje się kolejne rozdziały. Narrator mówi po japońsku, ale mamy polskie napisy, do tego głos lektora jest profesjonalny i bardzo przyjemny dla ucha - nawet jeśli nie mamy pojęcia, o czym mówi.
Mówiłem już, że One Piece: Pirate Warriors 4 to bijatyka, choć - koniecznie trzeba zaznaczyć, że chodzi o pewien szczególny rodzaj - musou: krótko mówiąc rozbijamy całe hordy wrogów - przez pierwsze trzy minuty miałem ich na koncie około tysiąca - gra podlicza nasze ofiary - co jakiś czas pojawia się silniejszy oponent. Przy okazji mamy do zastosowania szereg ciosów specjalnych, co jakiś czas możemy również wcielić się w innego członka kompanii. Brzmi to wszystko nudno? No cóż. Nie powiem, że tak nie może być. Ja myślałem, że szybko dam sobie z nią spokój, ale jednak - no nie mogłem się oderwać. Jest coś szalenie wciągającego w tłuczeniu jednym ciosem na przykład 50-ciu "złoli". Można też wyrzucić ich wszystkich na raz w powietrze i tam spuszczać regularny łomot przez kilka chwil. Jest to w jakiś sposób satysfakcjonujące. Możliwości zresztą jest o wiele więcej.
Te wyspiarskie akcenty, ta kultura kipią jednak z każdego kadru produkcji. Nie będę Wam opisywał przedziwnych umiejętności specjalnych, które jednych zniechęcą, innych zachwycą. Nie będę też oceniał - to kwestia poetyki, klimatu, pewnie też historii kraju, z którego wywodzi się One Piece: Pirate Warriors 4. Dam Wam taki znaczący przykład, który - jeśli nie znacie tej serii telewizyjnej - pomoże Wam wyobrazić sobie, w jakim kierunku ten kolorowo-rysunkowy azymut zmierza. To, że postaci bywają przedziwne - wiecie, bo pewnie widzieliście nie raz, jak potrafią abstrakcyjnie dla nas wyglądać bohaterowie japońskich animacji. Tutaj w pewnym momencie jednak pojawia się przeciwnik, później staje się sprzymierzeńcem - ubrany w buty w kształcie łabędzia, w makijażu, krótkich bufiastych spodenkach, który wprost mówi o sobie, że jest transwestytą. Nie oceniam tego, nie lubię uczestniczyć w takich dyskusjach, wiem jednak, że dla niektórych może to być spore zaskoczenie - choć w ojczyźnie One Piece - nie ma w tym niczego niezwykłego.
Postacie możemy rozwijać. Nie ma tu drzewka umiejętności, ale mapy z zaznaczonymi wyspami - każda wyspa to inna właściwość. Przy czym - zawsze są dwie mapy - jedna, która pozwala podzielić awans na wszystkie postaci i druga, która skupia się tylko na jednym bohaterze. Jest to dość przejrzyste. Za to wątpliwości mam, jeśli chodzi o grafikę. Podczas walki wygląda spoko, dosyć ładnie, jest dość dokładna, ale też bez rewelacji. Jednak niektóre cutscenki prezentują się niechlujnie, jakby ktoś je rozmazywał paluchem, żeby zatrzeć niedoskonałości. A filmiki są bardzo ważne, jeśli jakiś laik uprze się, żeby jednak poznać historię Luffyego i jego przyjaciół.
A! Nie wspomniałem o jednym - nie wszystkie misje sprowadzają się tylko do bójki. Dość szybko mamy do czynienia z urozmaiceniami - ograniczeniami czasowymi, czy też takim kierowaniem bohaterem po mapie, żeby nie trafić na złego oponenta za wcześnie. Bardzo to przyjemne.
Oczywiście, że nie wiem, jak ocenić One Piece: Pirate Warriors 4. Dla fanów Kwitnącej Wiśni - obowiązkowo. Dla innych... fakultatywnie. Taki pomysł: jeśli macie znajomego, który fascynuje się takimi klimatami - kupcie mu w prezencie - nie wiem... może na Dzień Dziecka? Nawet jak Rafałek albo Michałek mają po 37 albo 42 latka. I tak się ucieszą. A Wy, gdy spróbujecie - jest duża szansa, że Was wciągnie. I nie, nie przymykajcie oka na te - dla nas - dziwactwa. To jest część tej gry i kultury. Warto spróbować to doceniać, zamiast udawać, że nie istnieją. Wtedy jest szansa, że dostrzeżemy w produkcji - nie tylko tej zresztą - nowe walory.