W odległej krainie uczeni prowadzą badania nad Gwiezdnym Ziarnem, życiodajną esencją, której strzegą nasi protagoniści. Pech chciał, że sie strasznie lenili i w tzw. międzyczasie z Iglicy ktoś sobie pożyczył największy skarb tego ludu. Szybko staje się jasne, że zrobili to wredni Yokai'e, a nasza wesoła czwórka rusza w pościg za złodziejem. I tu zaczyna się moje zadanie, polegające w skrócie na wybiciu wszystkiego co się rusza. Początkowo do wyboru mam władającego kataną Tetsuo i wywijającą mieczykami Aiko, ale dość szybko do drużyny dołącza Bichiko z naginatą i dzierżący potężny topór Wilhelm. Każdy z własnym zestawem ciosów i charakterystykami, ale trzeba przyznać wprost - są do bólu skuteczni. I co najważniejsze, w każdej chwili można przywołać dowolną postać, co de facto sprawia, że mamy jakby cztery życia. Gdy jedna zginie pojawia się kolejna, która może walczyć dalej i przy okazji wskrzesić umarlaka z drużyny. Cały patent polega na tym, że można grać do czterech osób równocześnie, co sprawia, że na ekranie odbywa się prawdziwa rzeź.
Świat widzimy z boku, co ułatwia poruszanie się i walkę, co nie oznacza, że idziemy "tylko w prawo". Rzut jest lekko izometryczny, dzięki czemu można też przemieszczać się w górę i w dół - w ograniczonym zakresie. A przeciwnikami są różnej maści demony. Choć ich różnorodność nie powala na kolana, to dzięki skrajnie różnym umiejętnościom potrafią zaleźć za skórę. Na szczęście nasza grupa ma bardzo ostre narzędzia perswazji i stosują zasadę: najpierw atakuj, później pytaj. I tu dochodzimy do sterowania, które nie każdemu przypadnie do gustu. Dlaczego? Ponieważ ciosy wyprowadza się prawą gałką analoga w padzie - od machania, poprzez kręcenie ćwiartek i półkoli. Minus jest taki, że nie zawsze mam pewność, jaki cios wykonam. Mimo to narzędzia siania zagłady sa skuteczne, można przeciwników podbijać w powietrze i tam sprzedawać kolejne ciosy. Bardzo skuteczne jest też parowanie, które trzeba wyczuć, a po powodzeniu można wykonać śmiertelne cięcie. Do tego dochodzą wypadające z przeciwników przydatne power upy.
Ale Shing! to nie tylko chodzenie w prawo. Podczas 7 rozbudowanych misji napotykałem też wyzwania, polegające na wykonywaniu konkretnych czynności. Np. podbijać przeciwników, parowanie i kontratak czy walka na czas. Po przejściu gry można do nich wracać, więc w przypadku problemów, bez stresu można zająć się tym później. Z dodatkowych atrakcji są jeszcze walki z bossami - część ma znajomo brzmiące nazwy jak Ursus czy Vistula, jest zjazd na desce czy skakanie po tratwach oraz dosłownie kilka prostych zagadek logicznych.
Shing! urzeka wykonaniem, bo zarówno wstawki jak i sama gra jest utrzymana w kreskówkowej stylistyce. Co prawda cinamatiki są znacznie lepsze, ale nie ma co narzekać. Za to w lokacjach jest bardzo różnorodnie, bo podczas kilku godzin zabawy zwiedziłem obszerne miasta, mroczne lasy, głębokie kratery, wysokie góry, rwące rzeki i dziwne wyspy. I w sumie do oprawy nie ma się co przyczepić, choć wolałbym jakość widoczną na przerywnikach. Ale to kwestia gustu.
Shing! jest nastawiony na walkę w kooperacji, dzięki czemu znacznie zyskuje. W końcu nie ma to jak ciachanie setek wrogów z kumplem, synem czy żoną przy boku. A w zasadzie ze wszystkimi wymienionymi, bo gra oferuje zabawę do czterech osób równocześnie. Zarówno na kanapie jak i online.
Chodzone bijatyki wracają do łask i muszę przyznać, że przy Shing! bawiłem się świetnie. Opanowałem sterownie i przeciąłem sobie drogę do epickiego finału. Jeśli szukacie gry dla minimum dwóch osób, to już szukać nie musicie.