Lubię proste i nieskomplikowane gry. Machanie szyją w jedną stronę, w drugą, skok, przyśpieszenie i strzał specjalny. Tak, granie w piłkę nieporadnymi alpakami nie tylko jest dziwne, ale i dziwnie wygląda. Bo zamknijcie teraz oczy i wyobraźcie sobie zwierzęta będące wypadkową lamy i owcy, biegające nieskoordynowanie po boisku i machające głowami by uderzyć piłkę i trafić do bramki. Bandy trzeszczą, co jakiś czas odpalany jest special - np. w postaci zmniejszenia przeciwnika czy wydłużenia szyi - a bramki padają częściej niż w hokeju - a ten także się tu pojawia. Tego chaosu nie da się opanować, ale można nim sterować. A co powiecie na to, że np. zamiast piłki nożnej, jest plażowa, do siatkówki, jajowata do futbolu amerykańskiego lub sześcioboczna kostka?
Większość alpak żyje w w takich krajach jak Peru, Chile i Boliwia i w takim klimacie utrzymana jest gra. Wesoła, słoneczna, z klimatyczną podskakującą muzyką, która robi kolosalną robotę. Trochę wody, piasku i gór, wypisz wymaluj w Ameryka Południowa. Podobnie jest z boiskami. Zielona murawa na stadionie, asfalt na orliku, drewniany parkiet w wiosce, piasek na plaży. Czyli to, czego można się spodziewać po niespodziewanej grze.
Alpaca Ball: Allstars na Switchu ma tylko tryby gry. Kariera, w której można grać do dwóch osób w kooperacji oraz luźny mecz, gdzie na boisku może biegać aż 8 zwierząt. Wybiera się kolor alpaki, gadżet jaki ma mieć na głowie i gramy. Tryb kariery to po prostu kolejne spotkania na różnych warunkach i kombinacjach, okraszone jakąś tam historią. Szału nie ma. Ale najważniejsza w tej grze jest kooperacja, czyli granie w minimum dwie osoby. Dopiero wtedy, jak w większości nietuzinkowych gier, zabawa rozkręca się na dobre. Alpaca Ball: Allstars jest krótka, śmieszna i prosta do bólu. Grając samodzielnie można szybko się znudzić, za to zapraszając kogoś do zabawy można spędzić przy niej długie godziny.