Trzecioosobowa gra akcji choć nastawiona jest na walkę, posiada interesującą fabułę, która jednak - bądźmy szczerzy - ma marginalne znaczenie. W alternatywnej wersji Dzikiego Zachodu XIX wieku, świat oblazły wampiry z którymi walczą członkowie Instytutu Rentiera. Jest to grupa łowców, którzy pokazują krwiopijcom jak wygląda jesień średniowiecza. Jesse Rentier to niepokorny syn założyciela instytutu, wygadany i skuteczny w walce, na którego barkach spoczną losy świata. W spływającej krwią wampirów drodze pomoże mu emerytowany weteran Edgar Gravenor, pewna młoda lekarka i strachliwy inżynier, ale to Jesse odgrywa tutaj największą rolę.
Evil West jest do bólu liniowy, wypełniony wąskimi korytarzami i co jakiś czas pojawiającymi się arenami. Schemat ten powoduje, że od razu wiedziałem, gdzie będzie jatka, choć też są elementy zagadek środowiskowych. Są odnogi najczęściej z ukrytymi skarbami, trochę wspinaczki, jazdy wagonikami w kopalniach, ale większość gry to schemat: prosta, arena walki, prosta. Mi to nie przeszkadzało, bo w grze dzieje się dużo, a i są miejsca bardziej rozbudowane, gdzie trzeba kluczyć i szukać.
Największy atut tej produkcji to walka. Różnorodność potworów powoduje, że trzeba obrać odpowiednią taktykę, choć brzmi to bardziej skomplikoanie niż jest w rzeczywistości. Jest mnóstwo mięsa armatniego, które pod koniec gry przebijałem nie zwracając na nie uwagi, skupiając się na dużych i groźnych przeciwnikach, a podstawowe wampiry służyły mi bardziej do zdobywania zasobów. W bestariuszu mamy szybkie ala wilkołaki, wampiry z klatką na głowie wypuszczające irytujące kule, wyskakujące z ziemi krety, potężnych kolesi obwieszonych łańcuchami, przerośnięte gigantyczne nietoperze, strzelające pajęczymi sieciami monstra, dziwacznych biegaczy z olbrzymią najeżoną kolcami tarczą, mięśniaków z wielkimi maczugami... no jest tego trochę, ale ich pech polega na tym, że zawsze kończą tak samo. Jesse posiada także widowiskowe finishery, które są westernową odmianą Fatality z Mortal Kombat. No to nie jest gra dla dzieci, zdecydowanie. Krew leje się strumieniami, brutalność ciosów aż boli, a przeciwnicy giną w najbardziej bolesne i widowiskowe sposoby. Mi się podoba.
Ale do walki potrzeba jest broń i tu Evil West pokazuje kolejny pazur. Zagłady. Podstawą są szybkie rewolwery, w końcu to Dziki Zachód, które po ulepszeniu mogą razić przeciwników prądem. Zresztą napięcie jest tu ważnym elementem w całej grze. Jest mocny sztucer ściągający przeciwników ze znacznej odległości, mający zaletę w postaci precyzyjnego strzału, wykonywanego w odpowiednim momencie i robiącego wrogom duże kuku. To podstawa broni strzeleckiej, bo wraz z postępami otrzymuje się potężny obrzyn, skuteczną kuszę, zabójczy miotacz płomieni, laski dynamitu czy... a to już dowiecie się sami. Każdą broń można ulepszać za znalezione w grze złoto i pod koniec Jessie jest chodzącą maszyną do eksterminacji wampirów. Co prawda łatwi nie jest, a grałem na normalu, mimo to robiłem dużą krzywdę wszelakim potworom, a walka nie stanowiła wielkiego wyzwania. No chyba, że dochodziło do starcia z bossami lub na arenie pojawiała się większa liczba dużych i groźniejszych przeciwników.
Ale broń palna to jedno, bo Jessie ma także wyjątkowe rękawice. Robiące z pysków potworów sałatkę. Szybkie, mocne, dzięki którym można tworzyć zabójcze combosy. Wraz z ich rozwojem stają się potężnym orężem, w którym można przeciwników przyciągnąć, doskoczyć do nich, sprzedać elektryczną zabójczą serię, wywołać małe trzęsienie ziemi, wydrenować z życia czy baterii energii, tak potrzebnej do niektórych działań ofensywnych. Do tego może natychmiastowo stworzyć energetyczną tarczę, która blokuje ciosy, a użyta w odpowiedniej chwili porazi wroga, który tylko czeka na brutalne argumenty. Walka jest widowiskowa, krwawa i bardzo satysfakcjonująca. Wymaga refleksu i umiejętności, ale wynagradza to efektami i możliwościami. To jedna z nielicznych gier, w których korzystałem z całego wachlarza arsenału, od broni palnych po rękawice. Co ważne, nie da się rozwinąć narzędzi destrukcji za jednym przejściem gry, więc można odpalić New Game Plus i zacząć zabawę od nowa z posiadanym już sprzętem.
Evil West wygląda rewelacyjnie. Dzięki korytarzowej konstrukcji twórcy skupili się na widowiskowości miejscówek i w niektórych momentach wręcz przystawałem by podziwiać ich dzieło. Sam początek gry, wschód słońca z płonącym pociągiem w tle w towarzystwie zawalonego drewnianego mostu. Obłęd. Oczywiście sama konstrukcja aren i lokacji jest podobna, ale zawsze coś je wyróżnia. Może i nie ma wielu detali, ale całość jest ładna i spójna. W ustawieniach gry kładłem nacisk na jakość i to dostałem. Z płynnością nie miałem też żadnych problemów, więc od strony wizualno-technicznej było jak należy.
Trzecia w tym roku gra studia Flying Wild Hog to ich najlepsze tegoroczne dzieło. Evil West jest świetną grą akcji, dającą cały wachlarz możliwości eksterminacji wampirów, z elementami RPG w postaci rozwiania broni i możliwości rękawicy. W tle jest interesująca i dość prosta historia, ale idealnie wpasowuje się w klimat dziwnego Dzikiego Zachodu. To świetny i wciągający akcyjniak, którego z chęcią przeszedłbym raz jeszcze. Ale z tym musze poczekać do czasu, gdy wygram w totka lub doba stanie się dłuższa. A że korytarzowy, liniowy i bez fajerwerków i tworzonych rok cutscenek? Jakie to ma znaczenie, gdy bawiłem się świetnie i nie mogłem oderwać się od konsoli?
Ocena: 8/10