Pathfinder: Wrath of the Righteous mi osobiście mocno przypomina kultowe Baldur’s Gate. Mamy więc potężną i mocno rozbudowaną historię, mamy też swojego bohatera, który zbiera mityczną drużynę oraz jeden, ale za to piekielnie trudny cel - ocalić znany nam świat. Skład naszej wesołej ekipy zmienia się tu bardzo dynamicznie i zależy w dużej mierze od naszych decyzji. I tu dochodzimy do pierwszego, niezwykle istotnego aspektu gry.
Pathfinder to tytuł, który nieustannie przygląda się temu, jakich dokonujemy wyborów podczas samej rozgrywki. Fabuła co rusz stawia przed nami dylematy moralne, oczekuje jasnych deklaracji i naszych zdecydowanych reakcji. I tak jak w realnym świecie, tak i tu, sami decydujemy, czy będziemy postępować szlachetnie i z empatią podchodzić do każdej sprawy, czy też preferujemy dość wątpliwe moralnie wybory i stawiamy na ciemną stronę mocy. To jedna z tych rzeczy, za jakie cenię Pathfinder najbardziej, bo nasze decyzje naprawdę mają tutaj znaczenie, o czym bardzo szybko przekonacie się bacznie obserwując rozwój fabuły.
Pomówmy teraz nieco o tym, co praktycznie jest najważniejszym aspektem tego typu gier. Czyli mechanika oraz fabuła. Jeśli chodzi o samą rozgrywkę, to nasze poczynania obserwujemy w rzucie izometrycznym, czyli z góry. Sterujemy tutaj drużyną walecznych bohaterów, a każdy z nich ma swoje unikalne umiejętności. Mamy więc atakujących wręcz wojaków, mamy też magów, leczących nas druidów, czy łuczników. W zależności od ich klasy i specjalizacji, musimy odpowiednio zarządzać nimi podczas samej walki. A to umożliwia nam przejrzysty pasek HUD, na którym mamy umieszczone aktualnie dostępne dla jednostek czary i umiejętności.
Wybieramy więc jedną z nich i zaznaczamy naszego przeciwnika na mapie. Musimy jednak pamiętać, że z wrogami możemy walczyć tu w dwóch trybach - w czasie rzeczywistym i w turowym. Powinniśmy więc dobrze przemyśleć każdy nasz następny ruch. Warto także w taki sposób zarządzać naszą drużyną, by jej członkowie się po prostu uzupełniali i wzajemnie wspierali. Wolna amerykanka i totalny chaos na ubitej ziemi absolutnie nie wchodzi tu w rachubę, bo chociaż gra przypomina nieco Diablo, to w żadnym wypadku nie jest klasycznym hack’and’slashem, gdzie liczy się prędkość wciskanych klawiszy i ich kombinacje.
Tu premiuje się zmysł strategiczny i spryt, a także, o czym szybko się przekonacie, dobrą orientację w terenie. Bo chociaż same mapy, które eksplorujemy w poszczególnych etapach gry, nie wydają się być aż tak duże, to jednak ich złożoność i mnogość zakamarków sprawia, że czasami czułem się tutaj jak w ogromnym i zawiłym labiryncie. Nie ukrywam, że zdarzyło mi się wielokrotnie zgubić i przez długi czas szukać wyjścia z patowej sytuacji. Mam wrażenie, że niektóre lokacje były nieco zbyt rozbudowane, a gra jak na złość nie chce za bardzo podpowiadać, którą ścieżkę obrać. Kończy się to wtedy mozolnym zwiedzaniem odkrytych wcześniej pomieszczeń w poszukiwaniu jakiegokolwiek wyjścia z sytuacji…
Ale czym byłaby sama mechanika w tytule RPG bez rozbudowanej fabuły. Ale o to też nie musicie się martwić! Pathfinder to po prostu przepotężny potwór, gigant jeśli chodzi o przedstawianą w grze historię. Mamy tu więc tajemniczy początek, podczas którego niczym u Alfreda Hitchcocka, dochodzi do prawdziwego trzęsienia ziemi, a potem napięcie już tylko rośnie. Nasz bohater już od pierwszych minut ląduje w samym centrum wydarzeń. Mamy więc demoniczne istoty, mamy potężną wojnę i świat na skraju zagłady. Mamy też w końcu jeden, ale za to wyraźny cel - pokonanie sił zła i uratowanie upadającej właśnie cywilizacji. Co ważne, oprócz głównego wątku, fabuła oferuje także multum zadań pobocznych, które są niezwykle rozbudowane. Niesamowite jest także to, jak z wielowątkową i zmienną w zależności od naszych decyzji historią, mamy tutaj do czynienia.
Nie chcę Wam psuć radości z gry i zdradzać jej meandrów, jednak już teraz muszę podkreślić, że musicie przygotować się na wiele zwrotów akcji i zaskakujących wydarzeń. W Pahtfinder fabuła absolutnie nie jest kwiatkiem do kożucha. To wartka i dynamiczna historia, która naprawdę wciąga niczym dobry film fantasy i jest najjaśniejszym punktem tej produkcji.
Kolejnym, ważnym aspektem tej gry jest jej wygląd. Nie ma co ukrywać, graficznie Pathfinder cieszy oko. Wizualnie czasem same lokacje przypominały mi scenerie z Diablo 3, Neverwinter Nights, czy wspomnianego wcześniej Baldura. Gra jest niezwykle kolorowa, z przyjemnością patrzy się na animacje czarów, którymi rozbłyskuje nasz monitor, twórcy skupili się także na oddaniu najdrobniejszych detali otoczenia, od tych całkowicie naturalnych, jak drzewa, krzewy, kwiaty, góry i rzeki, przez zupełnie nieożywione, jak elementy wyposażenia pokoi, szafki, stoły, portale, magiczne ołtarze, obrazy, skrzynie, po elementy ekwipunku jak tarcze, zbroje, różnego rodzaju oręż, magiczne mikstury czy tajemne zwoje. Pieczołowitość, z jaką wykonano ich detale zachwyca, a samo przemierzanie fantastycznych i urokliwych terenów, to po prostu prawdziwa uczta dla oka.
Podsumowując, Pathfinder: Wrath of the Righteous to gra warta uwagi. Bawiłem się w niej naprawdę świetnie, wprost delektowałem się możliwością wolnego wyboru kierunku, w jakim potoczy się fabuła i z przyjemnością rozbijałem w pył całe tabuny wrogów. Przez moment wróciły do mnie wspomnienia sprzed kilkunastu już lat, kiedy to z takim samym zapałem przemierzałem tereny uniwersum Wrót Baldura.
Pathfinder to na pewno jedna z najciekawszych propozycji tego gatunku, jedna z lepszych gier jakie znajdziecie na bogatym przecież rynku. Z niecierpliwością czekam już na powrót w te mroczne meandry, przedstawionego tu świata. I Wam też polecam się w nie zagłębić! Cześć!
Ocena: 8/10