Giermasz
Radio SzczecinRadio Szczecin » Giermasz
Tu receptą na sukces była prostota. I komiksowa oprawa. W tym przypadku sprawdziło się to w stu procentach. Automaty ze wszystkimi częściami Metal Slug przez cały dzień przeżywały prawdziwe oblężenie.

Nieskomplikowana strzelanka była hitem dla każdej kolonii przez ładnych parę lat. Traciło się kieszonkowe, kilkanaście złotych, bo tyle właśnie kosztowało parcie w prawo i wywalanie ton ołowiu przeciwko różnym przeciwnikom.

A jak już się wsiadało do pojazdu - czołgu łodzi czy innych wynalazków - wtedy dopiero zaczynała się jatka. No i możliwość gry na dwóch - to po prostu musiało zaskoczyć.

Łącznie powstało aż 14 wersji tej gry, na większość platform. Firma SNK zapisała się w pamięci graczy przede wszystkim tymi tytułami. Które żyją do dzisiaj. W elektronicznych sklepach za dosłownie grosze można sobie przypomnieć ten ból w palcach po godzinach spędzonych przy ekranie automatu.
Uwaga - nadciąga "zabójca" joysticków, a przecież mówi się, że "sport to zdrowie".

Ale po kolei, bo ktoś już pyta "a co to jest joystick?". Teraz mamy pady z analogowymi stickami - no to kiedyś był jeden, duży, z przyciskami. W peerelu sprzęt do grania absolutnie podstawowy.

No, chyba że wgraliśmy w naszego ZX Spectrum, Amstrada bądź Commodore grę Daley Thompson's Decathlon.

To była cyfrowa wersja olimiady AD 1984. A przynajmniej jednej konkurencji, dziesięcioboju. Czyli w grze biegaliśmy, skakaliśmy przez płotki, rzucaliśmy i pchaliśmy wszelkim żelastwem jakiego używamy w lekkiej atletyce.

Dodajmy, że Daley Thompson to amerykański sportowiec, który dziesięciobój wygrał na dwóch olimpiadach.

Skąd więc ten "zabójca joysticków"?

Ano dlatego, że granie w Decathlon polegało na szybkim, rytmicznym machaniu "dżojem" w lewo i w prawo. Im szybciej, tym bardziej zapełnialiśmy specjalny wskaźnik, a od niego zależało, jak daleko pobiegliśmy, czy - dajmy na to - rzuciliśmy dyskiem.

Chodziło pewnie o symulację ruchu nóg - lewa, prawa, lewa, prawa, itd, a przecież biegać trzeba szybko, prawda?
To chyba były jeszcze echa "dinomanii" po Parku Jurajskim: nie było wtedy dzieciaka, który by nie zwariował na punkcie dinozaurów.

Choć wydawcy gier chyba nieco zlekceważyli ten temat, bo gry z prehistorycznymi gadami można było zliczyć na palcach jednej ręki - ale Turok z nawiązką wyrównywał wszystkie braki.

Historia Indianina polującego na dinozaury podbiła serca graczy na całym świecie - również w Polsce, tym bardziej że był rok 97 i dopiero poznawaliśmy możliwości akceleratorów graficznych, a Turok dawał nam okazję do doceniania mocy Voodoo - takiego właśnie chipa.

Choć, po drugim i trzeźwym spojrzeniu gra była po prostu nudna, to nie można się było od niej oderwać po pierwsze właśnie ze względu na dinozaury, a po drugie z powodu żyjącego własnym życiem świata - dżungli wypełnionej tajemniczymi odgłosami, a także nietypową, w tym czasie bronią - nie zawsze można było w grach fpp postrzelać sobie z łuku czy dźgnąć raptora nożem.

Szkoda tylko, że następne gry z serii takiego oszałamiającego sukcesu nie odniosły, co nie znaczy że były złe, może po prostu dinozaury spowszedniały?
Jest rok 1944, trwa II wojna światowa, na Pacyfiku wojska USA toczą ciężkie boje z japońską armią. Jedną z głównych sił uderzeniowych aliantów są potężne lotniskowce.

Jesteś pilotem legendarnego Grumman F6F Hellcat, twoje zadanie jest proste, oczyścić tropikalne wyspy z wojsk przeciwnika. Masz do dyspozycji oczywiście karabin maszynowy, wreszcie bomby, torpedy i rakiety.

Gra Wings of Fury firmy Unlimited Software wyszła w 1989 roku i zebrała dobre recenzje, spodobała się też graczom.

W praktyce wygląda to tak: startujemy z lotniskowca (ważna umiejętność to lądowanie) i lecimy bądź w prawo bądź w lewo ekranu, niszczymy wrogów na wyspach i zatapiamy statki.

Jeżeli macie odrobinę samozaparcia, to można sobie zainstalować emulator Amigi i poczuć się jak gracz za dawnych, dobrych czasów.
Życie plemienia gdzieś daleko na Południowych Morzach byłoby wręcz idealne, gdyby nie wredny szaman Vookimedlo.

Zamienia wszystkich ludzi w zwierzęta i porywa piękną księżniczkę Miho. Jej ukochany Toki zamienia się w małpę, ale odkrywa, że nie stracił zmysłów, a z buzi/pyska może pluć... ogniem.

Wyrusza więc w pełną niebezpieczeństw podróż, aby odbić ukochaną z rąk złego szamana i generalnie zrobić z nim porządek.

Grę Toki opracowało TAD Corportation, wyszła w 1989 roku na automaty, dwa lata później zadebiutowała na ówczesnych komputerach i konsolach. To miks platformówki i gry typu beat'em up: czyli skaczemy po półkach i walczymy. Zbieramy też różne ulepszenia na przykład broni.

A jak pogrzebiecie, odpalicie emulatory, to w Toki zagracie i dzisiaj.
U nas w "gralni" na osiedlu ta gra po prostu rządziła. Popisy najlepszych masterów oglądały tabuny chętnych, "dżojstiki" grzały się do czerwoności.

Zachwycała cudowna kolorowa grafika i mega płynna rozgrywka. Jak na rok 1984 oczywiście... To właśnie wtedy firma Tehkan - znana obecnie jako Tecmo - wypuściła na rynek grę Bomb Jack.

Ok - w Polsce była później, bo rządził ZX Spectrum, a konwersja z automatów na ten słynny komputer to rok 1986.

Wcielamy się w super-bohatera, który musi rozbroić wszystkie bomby, jakie terroryści podłożyli w znanych turystycznych kurortach. A w praktyce wygląda to tak: skaczemy po półkach i zbieramy bombki z tlącym się lontem na tle nieruchomej planszy, na przykład z egipskim Sfinksem albo greckim Akropolem.

Jak informuje Wikipedia, rekordzista wykręcił ponad 65 milionów punktów.

Szacun...
Nie znamy gry, która żyłaby równie długo. Żadna z poprzedniczek, ani następczyń nie powtórzyła sukcesu trzeciej części sagi, która na półkach sklepowych pojawiła się 14 lat temu.

Gra firmy 3DO Heroes of Might and Magic III miała premierę w 1999 roku. Jej popularność, jak na taką staruszkę, jest wręcz niewiarygodna.

Klucz do sukcesu? Prosta ale bardzo ładna, rysowana grafika, przejrzyste zasady, ciekawa historia, postacie i bohaterowie.

Dodać jeszcze nieco strategii, taktyki i ekonomii, choć bez zbytnich komplikacji i mamy receptę na dziesiątki zarwanych nocy. Szczególnie jeśli gramy z kumplem na jednym komputerze - w sojuszu lub przeciwko sobie.

Jeśli Wam brakuje dobrej strategii turowej to przygotujcie kilka, najwyżej kilkanaście złotych. To będzie inwestycja, która zwróci się w setkach godzin gry o fantastycznej miodności.

A "pójdzie" chyba na każdym komputerze.
Dawno, dawno temu w królestwie Alexandria żyła sobie piękna księżniczka Garnet. Już wkrótce wciągnie ją wielka przygoda, wszystko zaczyna się od wizyty teatralnej trupy, w której występuje Zidane.

Blondyn - z ogonem - przybywa do Alexandrii, aby księżniczkę... porwać.

Sprawy się jednak komplikują, szczególnie, że zainteresowana sama dobrowolnie i chętnie daje się uprowadzić. Tymczasem jej macocha, królowa Brahne rozpętuje wojnę.

Kim jest tajemniczy Kuja, dlaczego Garnet może przyzywać Eidolony? Jak skończy się ta epicka historia?

Nic więcej nie zdradzimy - polecamy zanurzyć się w magiczny świat Final Fantasy IX. To był prawdziwy powrót do korzeni serii.

Gra od Squaresoftu bardzo spodobała się miłośnikom japońskich RPG na całym świecie.

Co prawda od premiery w 2000 roku minęło dokładnie 13 lat, ale: po pierwsze, cały czas można ją sobie legalnie kupić i jeżeli kogoś nie odstraszy grafika, to ta przygoda nic nie straciła na atrakcyjności.

A po drugie: nawet po takim czasie gracze odkrywają jakieś sekrety, ostatni całkiem niedawno.

Więc, reasumując: brać i grać.
To był przełom. Początek nowej ery i cyklu. Rewolucja miary pierwszego Half-Life'a. Szczególnie pod względem grafiki i rozległości terenu, po którym możemy się poruszać.

Rewelacyjne efekty świetlne no i coś, co chyba najważniejsze - klimat! Po początkowej sielance, kiedy nasz bohater - były wojskowy (jakżeby inaczej) - wpada w kłopoty na tropikalnej wyspie. Wszystko przez babę oczywiście.

Oczywiście to tylko pretekst do wyprucia z karabinu ton ołowiu. W dodatku przeciwnicy byli całkiem niegłupi, więc co i rusz włos jeżył się na głowie, gdy skradaliśmy się przez dżunglę.

W 2004 roku studio Crytek zmiażdżyło graczy pierwszą częścią Far Cry. Dla tego tytułu kupowało się nowe karty graficzne i komputery.

Minusy - słabnąca z biegiem gry fabuła.

Tak, czy inaczej, Far Cry warto odkurzyć, albo kupić. Teraz kosztuje jakieś grosze. I dalej, mimo upływu lat, wygląda co najmniej przyzwoicie.
Ileż to razy ratowaliśmy królewny, zabijaliśmy demony i penetrowaliśmy najgłębsze lochy świata w poszukiwaniu skarbów? Oczywiście - zawsze wcielaliśmy się w rycerza bez zmazy albo w innego, pozytywnego bohatera.

A może na chwilę odwrócić role? Zagrać tego złego, który nasyła na śmiałków hordy nieumarłych, goblinów, demonów czy innego tałatajstwa?

Z tego założenia wyszli twórcy kultowej już gry Dungeon Keeper z 1997 roku.

Zarządzamy podziemiami - projektujemy je, szukamy złota dla naiwnych, zapraszamy do "współpracy" różne diabelskie pomioty.

Wszystko po to, aby oczywiście zostać Władcą Wszystkich Możliwych Podziemi.

Bullfrog i Peter Molyneux odwalili kawał naprawdę dobrej roboty...
17181920212223