Było ciężko, ale radość jest ogromna - tak po powrocie do kraju mówią polscy strażacy, którzy uczestniczyli w Szwecji w akcji gaszenia pożarów lasów.
W poniedziałek po godzinie 5 prom ze strażakami i sprzętem gaśniczym na pokładzie dopłynął do Świnoujścia. Tam odbyło się oficjalne powitanie z udziałem premiera Mateusza Morawieckiego.
Jak mówił starszy kapitan Grzegorz Borowiec, zastępca dowódcy grupy specjalnej do gaszenia pożarów lasów, pierwsze dni w Szwecji były bezwietrzne, ale później zrobiło się trudniej. - Po kilku dniach sytuacja stała się dość nieprzewidywalna z tego względu, że wiatr zaczął wiać w naszym kierunku, z dość silnymi podmuchami. To spowodowało, że pożar zaczął przybierać na sile. Był to moment przełomowy, musieliśmy zebrać się dość mocno i przypilnować tego, żeby nic się nie stało - relacjonował Grzegorz Borowiec.
Jak przyznawał młodszy kapitan Rafał Sołowiej, oficer łącznikowy grupy ratowniczej w Szwecji, tęsknota za rodziną była ogromna. - Nie ma co ukrywać, że każdy myśli o domu i o bliskich. Motywacja, która nami kierowała, by wspomóc szwedzkich kolegów i miejscową ludność, dawała nam siłę, żeby dalej ciężko pracować - dodał Sołowiej.
Według Komendanta Głównego Państwowej Straży Pożarnej generała brygadiera Leszka Suskiego, "nasi" spisali się na medal. Jak mówił, na miejscu w Szwecji nie pracowało się łatwo, praktycznie nie było przerw, ale udało się sprostać zadaniu. - U nas wchodzimy do lasów i rozwijamy linię gaśniczą. Łatwiej nam wtedy zwalczać pożary. Tam natomiast teren był bardzo pagórkowaty, było dużo wzniesień i kamieni, były torfowiska. Tam jest zupełnie inne podłoże, ale nasi strażacy dali sobie radę - stwierdził Suski i poinformował, że Szwedzi ocenili Polaków bardzo wysoko.
Teraz strażacy udają się do swoich domów na zasłużony odpoczynek. Ich misja w Szwecji trwała dwa tygodnie. Walczyli z ogniem w trzech strefach w środkowej części kraju.
Jak mówił starszy kapitan Grzegorz Borowiec, zastępca dowódcy grupy specjalnej do gaszenia pożarów lasów, pierwsze dni w Szwecji były bezwietrzne, ale później zrobiło się trudniej. - Po kilku dniach sytuacja stała się dość nieprzewidywalna z tego względu, że wiatr zaczął wiać w naszym kierunku, z dość silnymi podmuchami. To spowodowało, że pożar zaczął przybierać na sile. Był to moment przełomowy, musieliśmy zebrać się dość mocno i przypilnować tego, żeby nic się nie stało - relacjonował Grzegorz Borowiec.
Jak przyznawał młodszy kapitan Rafał Sołowiej, oficer łącznikowy grupy ratowniczej w Szwecji, tęsknota za rodziną była ogromna. - Nie ma co ukrywać, że każdy myśli o domu i o bliskich. Motywacja, która nami kierowała, by wspomóc szwedzkich kolegów i miejscową ludność, dawała nam siłę, żeby dalej ciężko pracować - dodał Sołowiej.
Według Komendanta Głównego Państwowej Straży Pożarnej generała brygadiera Leszka Suskiego, "nasi" spisali się na medal. Jak mówił, na miejscu w Szwecji nie pracowało się łatwo, praktycznie nie było przerw, ale udało się sprostać zadaniu. - U nas wchodzimy do lasów i rozwijamy linię gaśniczą. Łatwiej nam wtedy zwalczać pożary. Tam natomiast teren był bardzo pagórkowaty, było dużo wzniesień i kamieni, były torfowiska. Tam jest zupełnie inne podłoże, ale nasi strażacy dali sobie radę - stwierdził Suski i poinformował, że Szwedzi ocenili Polaków bardzo wysoko.
Teraz strażacy udają się do swoich domów na zasłużony odpoczynek. Ich misja w Szwecji trwała dwa tygodnie. Walczyli z ogniem w trzech strefach w środkowej części kraju.
- Po kilku dniach sytuacja stała się dość nieprzewidywalna z tego względu, że wiatr zaczął wiać w naszym kierunku, z dość silnymi podmuchami. To spowodowało, że pożar zaczął przybierać na sile. Był to moment przełomowy, musieliśmy zebrać się dość mocno i
- Nie ma co ukrywać, każdy myśli o domu i o bliskich. Motywacja, która nami kierowała, by wspomóc szwedzkich kolegów, miejscową ludność dawała nam siłę, żeby dalej ciężko pracować - dodał Rafał Sołowiej.