Dogwalk, bo właśnie o tę grę chodzi, to propozycja łącząca siły dwóch gigantów
otwartego kodu źródłowego – Blender Studios i Godota. Tycia przygoda, w której jako
ogromny, futrzasty pies biegamy po śniegu w poszukiwaniu kilku przedmiotów. Potrzebne
są do ukończenia bałwana, którego zaczął lepić nasz druh po drugiej stronie smyczy. To opatulony po nos chłopaczek, który jest tak z dobre trzy razy mniejszy niż nasze psie alter
ego. Jako psiak możemy chodzić, biegać i pędzić po śniegu. Do dyspozycji mamy też
głośny szczek, którym możemy informować naszego opiekuna o tym, że znaleźliśmy jakiś
przedmiot, za co zostaniemy nagrodzeni smakowicie wyglądającym chrupkiem. Tym
samym, szczekliwym, przyciskiem możemy też co jakiś czas wykonać dodatkową
interakcję np. wyciągnąć chłopca ze śniegu albo, w prawdziwym psim stylu, polizać go po
twarzy. Znalezienie przedmiotów wymaga mikroskopijnej szczypty pokombinowania z tymi
prostymi mechanikami. I to właściwie tyle.
Pomimo ascetycznej wręcz rozgrywki, Dogwalk to maciupeńka perełka. Już sama nazwa
skrobnęła mnie po płacie lingwistycznym. To w końcu po prostu "spacer z psem”, ale jeśli
spojrzymy na to jak twórcy ułożyli tytuł wizualnie, to powinniśmy go tłumaczyć raczej na psi
spacer, albo nawet bardziej topornie na psochód - co chyba najlepiej oddaje ducha tej gry.
Dopracowanie widać przede wszystkim w warstwie wizualnej. Pies, chłopiec, krzaki,
drzewa i leśne zwierzaki – wszystko to wygląda jakby było zrobione z papieru i kartonu, a
potem malowane farbami. Tak wygląda, bo takie jest. Twórcy wykonali prawdziwe
papierowe modele, które później fotografowali i przenosili do silnika gry. Dzięki temu
wszystkie elementy tego niewielkiego wycinka lasu, który możemy eksplorować, są
niezwykle przyjemne do oglądania, a do tego spójne. Kwadratowe, kartonowe ptaszki
uciekają przed naszym ujadaniem, powycinane trawy naprawdę szeleszczą, a wisienką na
papierowym torcie są animacje. Warto przyjrzeć się, jak przy braku interakcji z naszej
strony pies tupta dookoła szukając dobrego miejsca na drzemkę albo jak, przy dużej
interakcji z naszej strony, chłopiec przybiera najbardziej niekomfortową minę, gdy
zaciągniemy go na zamarznięte jezioro.
Cały ten obraz w połączeniu z faktem, że grę wykonano używając darmowych narzędzi,
których można się nauczyć jeśli tylko ma się odrobinę chęci, dostęp do internetu i furę
czasu. Sprawia, że w wielu niedoszłych twórcach gier może się na nowo rozpalić iskra
kreacji.
Tutaj mogłabym skończyć tę recenzję, jeśli napisałabym ją zaraz po przerwie kawowej
spędzonej z Dogwalkiem. Jednak dałam sobie czas, gra się przegryzła i jakieś dwa dni
później uderzyło mnie zrozumienie psich dylematów, jakiego nie spodziewałam się po tej
niepozornej produkcji. Gdy tak ciągniemy swojego młodocianego opiekuna po zimowych,
leśnych ścieżkach, ciągle stajemy przed wyborem. Możemy spokojnie truchtać po śniegu i
dać chłopcu nadążać za nami z zadowoloną miną. Albo możemy dać się porwać pędowi
naszych czterech łap i wyciągając smycz na całą jej długość, zupełnie nie przejmować
się, że biedny dzieciak już jedzie brzuchem po lodzie, a zaraz wyląduję twarzą prosto w
krzakach. W konsekwencji ciągle trwamy w zawieszeniu między umiłowaniem małego
człowieczka, a wzywającym nas śnieżnym obłędem. Poczułam, że te 30 minut rozgrywki
zbliżyło mnie o krok do zrozumienia psiestestwa, a to już naprawdę coś.
Myślę, że warto by wszyscy dali Dogwalkowi szansę. Szczególnie, że wystarczy mieć pół
godzinki i 0 złotych - bo gra jest darmowa. Trudno to do czegokolwiek porównać, dlatego zamiast ujmować grę w liczbach, dam po prostu chrupka na dziesięć. Każdy powinien się skusić.