Giermasz
Radio SzczecinRadio Szczecin » Giermasz
Jak to mówił legendarny polski trener Kazimierz Górski "Piłka jest okrągła, a bramki są dwie". A co jeśli dodać do tego to, na co uczuleni są sędziowie rozdający kolorowe kartki?

Wydana w 2002 roku przez Midway gra Red Card pozwala wcielić się w boiskowego brutala, Vinniego Jonesa boisk, pogromcę kości przeciwników. Tak, wspomniany tytuł traktuje o faulowaniu i to wyjątkowo barbarzyńskim. Co powiecie na "wyjechanie z basi", dwunożny skok na klatkę piersiową rywala, wślizg z podniesioną nogą wycelowaną w kolano?

Red Card zasłynął tym, że na boisku można robić wszystko, czego zabrania regulamin i przepisy. Jak to mawiała wspomniana legenda w postaci pana Kazimierza, "Piłka może przejść, zawodnik nie." Sędzia stanowi tu raczej tło, postać całkowicie zbyteczną, której równie dobrze mogłoby nie być.

Esencją Red Card są także strzały specjalne, praktycznie niemożliwe do zatrzymania, choć i bramkarze potrafią zachować się nieziemsko. Wcześniej dzięki skutecznym akcjom nabić trzeba odpowiedni pasek, ale z tym nie ma żadnego problemu.

Kłopoty zaczynają się w trybie kariery, gdzie po pokonaniu wszystkich dostępnych zespołów państwowych pojawiają się... dziwacy. Bo jak nazwać pojedynek z Indianami, matadorami, samurajami, oddziałem SWAT, delfinami czy... marsjanami.

Red Card pojawił się w roku 2002 na PlayStation 2, Xboksa, GameCube'a i na zawsze zostanie w naszej pamięci. Choć po kolanku w twarz może być z nią trochę krucho.

W opisie tej gry na Wikipedii czytamy, że "uważa się ją za podstawę dla współczesnych gier walki". Skoro więc w Giermaszu z 9 maja mówimy o dopiero co wydanej nowoczesnej bijatyce Mortal Kombat X - to powspominajmy, od czego się to zaczęło...

... a zaczęło się między innymi od Yie Ar Kung-Fu, produkcji wydanej w 1985 roku przez Konami na automaty arcade a później na popularne wtedy komputery.

"Przygotuj się na walkę Twojego życia" - reklamowali grę twórcy na pudełku z kasetą magnetofonową. Tak, droga młodzieży: kiedyś podłączałeś do komputera "kaseciaka" i wgrywałeś grę - na przykład przez 5 minut. A gdy się wywaliła, regulowałeś głowicę i od nowa...

Ale, wracając do Yie Ar Kung-Fu - w grze wcielaliśmy się w wojownika o wdzięcznym imieniu Oolong i mierzyliśmy się w walce "jeden na jednego" z kolejnymi mistrzami różnych sztuk walki, aby w finale zasłużyć na tytuł "Grand Master".

Był pasek życia, na środku kultowe dwie literki "KO" - jak na grę, prekursora przystało. Co ciekawe, w Yie Ar Kung-Fu (z delikatnie odnowioną grafiką) można grać na konsoli Xbox 360 - w amerykańskiej wersji internetowego sklepu Xbox Live kosztuje 5 dolarów.

W czasach komuny ta gra była niemalże mityczna, niczym filmy z Jamesem Bondem krążyła w "drugim obiegu" - a pierwszego obiegu tak czy owak nie było w przaśnej PRL-owskiej rzeczywistości. Oczywiście zakazana była dlatego, że w grze Raid Over Moscow" strzelaliśmy do "towarzyszy z Armii Czerwonej".

Akcja zaczynała się od trzęsienia Ziemi - i to dosłownie, bo od komunikatu, że psychopaci z Kremla właśnie wystrzelili rakiety nuklearne na USA. To był wyścig z czasem. Wsiadaliśmy do samolotu i ruszaliśmy nad Związek Radziecki, aby zniszczyć śmiercionośne zagrożenie.

Gra była podzielona na fazy. Nie tylko kierowaliśmy samolotem - czyli kilkunastoma pikselami przypominającymi statek powietrzny - później wcielaliśmy się także w rolę żołnierza walczącego z komunistycznym zagrożeniem na lądzie.

Wydana w 1984 roku przez US Gold gra wzbudziła wiele kontrowersji także w świecie zachodnim - a w Polsce nieliczni zapaleńcy, którzy mieli komputery ZX Spectrum, Atari czy Commodore smakowali "owocu zakazanego" i tego powiewu wolności zza Żelaznej Kurtyny.

Nasz statek zaginął gdzieś w przestrzeni kosmicznej. Uwięzieni w pętli czasoprzestrzeni musimy uciec rozwalając... cegiełki...

Uwierzycie, że klasyka-klasyki czyli gra z 1986 roku, wydany przez japońskie Taito Arkanoid ma swoją kosmiczną historię?

Nie trzeba być znawcą czy fanem gier komputerowych, aby przynajmniej wiedzieć o co chodzi w tej grze. Na dole paletka - przepraszam, statek kosmiczny - którym odbijamy kulkę w kierunku ściany różnokolorowych bloków. Piłka je zbija, z tych cegiełek wylatują różne power-upy (na przykład paletka robi się większa na chwilę). Trzeba zbić wszystkie bloki - po czym przechodziliśmy do kolejnego etapu.

Gdy wpiszecie w wyszukiwarkę Arkanoid, bez problemu znajdziecie działającą z poziomu przeglądarki klasyczną wersję gry. Sam tak zrobiłem, przygotowując ten tekst.

I wiecie co - o mały włos bym nic nie napisał, bo byłem zajęty graniem...

Ta gra jest tak stara, że już w latach 90. doczekała się remake'u.

Pierwsza wersja "Pitfalla" wyszła w latach 80-tych. Druga, z dopiskiem "The Mayan Adventure", o której teraz mówię, to produkcja z 1994 roku.

Pitfall!, platformówka autorstwa Redline Games był jakby Indianą Jonesem z piękną, płynną grafiką i świetnie narysowanymi tłami.

Od gry rozgrzewał się pad i kartridż. Cała rozgrywka zajmowała raptem kilka godzin, ale po jednym skończeniu gry od razu zaczynałem znowu.

I tak schodził cały dzień...

W połowie lat 90-tych trójwymiarowe gry wciąż jeszcze były pewną nowinką, którą zachwycali się gracze. Wyobraźcie sobie - zamiast dwuwymiarowych kosmicznych strzelanek, można było wskoczyć w wirtualny kokpit i walić z laserów obserwując trójwymiarowe środowisko z perspektywy oczu pilotów.

I można było latać we wszystkich kierunkach - aż człowiek się gubił, gdy plansza wywracała się w związku z tym do góry nogami.

Napisana przez Parallax Software i wydana w 1995 roku gra Descent zapisała się w pamięci co starszych graczy. Wtedy możliwość latania po tunelach kopalni opanowanej przez obcych, gdzieś daleko w kosmosie, była naprawdę fantastyczna.

Ciekawostka, że możecie ocenić to sami - bo jak sprawdziliśmy, oryginał jest dostępny w cyfrowej sprzedaży. A właśnie rozpoczęła się publiczna zbiórka na Descent: Underground, oczywiście z nowoczesną oprawą graficzną.

Chcecie przekonać się, co kręciło graczy 20 lat temu, dajcie szansę Descent.

To był jeden z tych akcentów charakterystycznych dla końcówki lat 90-tych. Miks wszystkiego, z akcentem położonym na nieco przyciężkawy humor.

W Giants: Citizen Kabuto, produkcji sprzed 15-tu lat Planet Moon Studios, mamy mieszankę RTS-a i strzelanki.

Do wyboru mieliśmy trzy rasy: najemnicy, jakiś rodzaj rusałek (!?) i jeden olbrzymi "stworas" - Kabuto. Całość okraszona była licznymi żartami, dość absurdalnymi.

Gra - między innymi ze względu na niespotykaną dotąd mieszankę - spotkała się z najróżniejszymi opiniami. Od raczej chłodnych, po pełne entuzjazmu.

Ja bawiłem się dobrze.

Ci wspaniali faceci w swoich latających maszynach... Kiedyś w samolotach nie było radarów, silników odrzutowych - a nawet zamkniętych kabin.

Wings!, gra na Amigę sprzed 25. lat przypomina właśnie takie czasy: I Wojna Światowa, dwupłatowce i wiatr wiejący w łepetynę, osłoniętą jedynie czapką pilotką i białym szalikiem.

Gra rzuca nas w wir jednej z kampanii wojennej zawieruchy i dostarcza wiele emocji - szczególnie podczas pojedynków z innymi samolotami.

A jeśli nie jesteście fanami oldschoolowej grafiki to mam dla Was radę - sięgnijcie po odświeżoną edycję, którą Cinemaware wypuściło w ubiegłym roku. Naprawdę daje radę!

Giermasz z 21 lutego w klimatach antycznych - z racji recenzji opartej na mitologii gry Apotheon (chwalimy, sprawdźcie w dziale Recenzje) - więc w kąciku poświęconym starociom też starożytne klimaty.

W Gods - platformówce z 1991-go roku, autorstwa Bitmap Brothers, sterujemy gościem, któremu zamarzyła się nieśmiertelność. Ma ją otrzymać w zamian za pomoc bogom w pozbyciu się przeciwników.

Choć minęło blisko ćwierć wieku od wydania Gods, to grafika jest wciąż więcej niż przyzwoita i bogata w detale - wyraźnie widać, że nasz bohater ma łapsko szerokie jak Pudzian, szczegółowe są także tła i sylwetki przeciwników, choć oni najczęściej są trochę dziwni, jakoś nie kojarzą się z mitologią.

Za to duże wrażenie robią plansze - ciekawie zaprojektowane, pełne pułapek i "przeszkadzajek".

No i jako dzieciakowi strasznie podobała mi się muzyka. Teraz czuję się z tym trochę dziwnie...

W Giermaszu z 14 lutego jednym z tematów są odświeżone wersje klasycznych gier. A całkiem niedawno na półki wróciła przygodówka wydana pierwotnie przez LucasArts w 1998 roku, czyli Grim Fandango. Że tak przypomnę, wszak sam gatunek jest raczej zapomniany. A Grim Fandango to jego najlepszy reprezentant.

Fabuła rzuca nas do krainy umarłych, wcielamy się w Manny'ego, który decyduje czy ktoś idzie do nieba czy do piekła. Ale w zaświatach "coś się kaszani", a Manny musi wyjaśnić o co chodzi. Graczy zachwyciła oryginalna historia, klimat przypominający i trochę parodiujący kino noir, czyli mroczne kryminały z lat 40-tych, a także duża dawka humoru.

Nie wszyscy jednak podchwycili specyficzne rozwiązania serwowane przez twórców. Niektóre zagadki wymagały abstrakcyjnych zachowań i niekonwencjonalnego myślenia. Ale to także urok tej gry.

Mam nadzieję, że ten lifting wyjdzie znacznie lepiej niż zabiegi zastosowane w odnowionej wersji Heroes of Might & Magic III. O czym jeszcze w Giermaszu wkrótce opowiemy.


15161718192021