W warszawskim wydawnictwie Convivo Anny Matysiak ukazała się książka Konrada Wojtyły "Pod czerwień. 111 wierszy". To autorski wybór 100 wierszy z wszystkich dotychczasowych tomów poety poszerzony o 11 premierowych wierszy. Wśród nich znaleźć można m.in. teksty z debiutanckiego arkusza wydanego w 2000 roku oraz te pomieszczone w tomie "może boże" (2010 Instytut Mikołowski), wyróżnionym Lubuskim Wawrzynem Literackim czy "Znaku za pytaniem" (2017, WBPiCAK), za który Wojtyła otrzymał Nagrodę Otoczaka. Wierszy tytułowy – podobnie jak 10 zupełnie nowych utworów – zapowiada jednocześnie nową książkę szczecińskiego poety "Scherzofrenia".
Prof. Zbigniew Mikołejko w posłowiu do Pod czerwieni definiuje Wojtyłę jako autora na wskroś metafizycznego, niewolnego od grozy i „męstwa bycia” (określenie Paula Tillicha), metodycznie wręcz zmagającego się z kalectwem oraz szorstkością świata, z jego niedostatkiem czy brakiem, na który autor nie wyraża zupełnie zgody. Jednocześnie zwraca uwagę na odniesienia do tradycji awangardowych, w tym również – a może przede wszystkim – na prywatną, intymną rewolucję w języku: "doznajemy wyszukanej językowej ekwilibrystyki, a wręcz nawet szaleństwa metafor, konsekwentnie niesfornych i drastycznie wierzgających przeciw sobie albo ironicznie kwestionujących się wzajem. Ale ta językowa wywrotowość praktykowana jest przez poetę – to zgoła paradoksalne – z zadziwiającą i żelazną wręcz dyscypliną, bez żadnej pokusy rozkiełznania".
Zdaniem Mikołejki to właśnie "z gruzów języka" osuwających się w religijną pustkę Wojtyła buduje z żelazną konsekwencją swoje wiersze: "I to coś znaczy, jakieś wyrodzenie czy też wydziedziczenie. Ale wydziedziczenie nieostateczne przecież – coś zostało z gruzów języka, coś kołacze się w ruinach i głowie, coś majaczy w głębi tych przygodnych egzystencjalnych konstruktów. To oczywiście zatem język żywy, wciąż żywy. To choćby język „podsłuchańców”. „Podsłuchańce” te, inaczej niż u Wisławy Szymborskiej, nie skupiają się u Wojtyły na spuentowanej zręcznie anegdocie „wprost z życia”, lecz – lekcja Białoszewskiego została tu wysłuchana starannie i z ogromnym wynalazczym pożytkiem – na karkołomnych paradoksach mowy, na łamańcach i harcach mowy już potrzaskanej, krnąbrnej, zawsze wiodącej na jakieś manowce, w jakieś miazmaty mowy i wewnętrznego pejzażu, coś jednak w sumie – i mimo wszystko – objawiającej. Tak, tak – objawiającej".
Joanna Oparek dodaje zaś, że "Pod czerwień" to współczesna opowieść o długiej podróży (a bez dłużyzn) do domu poezji, gdzie mieszkają miłość, śmierć i pamięć o miłości i śmierci. Czasem słychać w nim śmiech, który jest „diagnozą rzeczy wspólnych”. Zmieniając konwencję tej notki chciałabym jeszcze dodać, że wiersze Konrada Wojtyły rozbierają nas „haftka po haftce”. Słowa wbijają się w słowa, wcinają się w myśli. Po to, żeby przenicować rzeczywistość. Żeby dobrać się do tego, co metafizyczne.
Zdaniem Mikołejki to właśnie "z gruzów języka" osuwających się w religijną pustkę Wojtyła buduje z żelazną konsekwencją swoje wiersze: "I to coś znaczy, jakieś wyrodzenie czy też wydziedziczenie. Ale wydziedziczenie nieostateczne przecież – coś zostało z gruzów języka, coś kołacze się w ruinach i głowie, coś majaczy w głębi tych przygodnych egzystencjalnych konstruktów. To oczywiście zatem język żywy, wciąż żywy. To choćby język „podsłuchańców”. „Podsłuchańce” te, inaczej niż u Wisławy Szymborskiej, nie skupiają się u Wojtyły na spuentowanej zręcznie anegdocie „wprost z życia”, lecz – lekcja Białoszewskiego została tu wysłuchana starannie i z ogromnym wynalazczym pożytkiem – na karkołomnych paradoksach mowy, na łamańcach i harcach mowy już potrzaskanej, krnąbrnej, zawsze wiodącej na jakieś manowce, w jakieś miazmaty mowy i wewnętrznego pejzażu, coś jednak w sumie – i mimo wszystko – objawiającej. Tak, tak – objawiającej".
Joanna Oparek dodaje zaś, że "Pod czerwień" to współczesna opowieść o długiej podróży (a bez dłużyzn) do domu poezji, gdzie mieszkają miłość, śmierć i pamięć o miłości i śmierci. Czasem słychać w nim śmiech, który jest „diagnozą rzeczy wspólnych”. Zmieniając konwencję tej notki chciałabym jeszcze dodać, że wiersze Konrada Wojtyły rozbierają nas „haftka po haftce”. Słowa wbijają się w słowa, wcinają się w myśli. Po to, żeby przenicować rzeczywistość. Żeby dobrać się do tego, co metafizyczne.